wtorek, 23 sierpnia 2016

Nagrodą za trud i zmęczenie jest.....

   




     "Zgadzam się na walkę ze wszystkimi niebezpieczeństwami, które na mnie czyhają. Zgadzam się na wiatry, osuwające się kamienie, niebotyczne przepaście. Zgadzam się na drogi prowadzone na granicy wytrzymałości. Zgadzam się na walkę. Nagroda, którą otrzymuję za te trudy, jest niebotycznie wielka. Jest nią radość życia."





    Każdy ma swój Everest. Dla jednego to będzie rzeczywiście ten najwyższy ziemski szczyt w Himalajach dla innego wyzwaniem będzie ledwie górka. Nigdy nie można dyskredytować wysiłku jaki trzeba było dokonać, żeby ten szczyt zdobyć. Pamiętam mój pierwszy raz, kiedy ze zmęczenia padałam na szlaku. Pierwsze były Pireneje, chodzenie po szlaku bez oznaczeń, trasa ciągnęła się w nieskończoność aż zbrakło dnia i trzeba było bez latarki szukać drogi w ciemnościach. 






Kilka miesięcy później szlak Doliną Roztoki przez Wielką Siklawę do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Zmęczyło mnie wspinanie się bez raków przez rozmiękczoną breję śnieżną przemakającą przez buty a nieraz i lód w zacienionych miejscach utrudniał chodzenie. 






Pamiętam jak dziś, kiedy zimą torując jako pierwsi szlak, zapadając się czasem po uda w śnieżnym puchu, idąc źlebem powyżej Doliny Małej Łąki na Przełęcz Kondracką siadałam co kilka kroków i płakałam ze zmęczenia.......






Szlak Doliną Jaworzynki, do Hali Gąsienicowej i dalej na Przełęcz Świnicką i samą Świnicę przebiegłam niemal na skrzydłach euforii a potem???? A potem ledwo dowlokłam się na Kasprowy i zjechałam kolejką nie mogąc ustać w wagoniku z wyczerpania . 








Najgorszy był szlak przez Grzesia, Rakoń na Wołowiec a potem stwierdziłam, że mam tyyyyyle czasu ( bo to było dopiero południe) to pójdę sobie przez Łopatę, Jarząbczy Wierch, Trzydniowiański z powrotem do auta....do tej pory wspominam zejście z Trzydniowiańskiego jako drogę przez mękę.     ........zmęczenie sięgało zenitu, metaliczny posmak w ustach , ból kolan przy każdym stopniu.......








       I jeszcze wycieczka z której zdjęcie znalazło się na początku postu.....wyprawa na Krywań była dla mnie wielkim wysiłkiem. Przeżyłam tam także sporo strachu i zwątpienia we własne możliwości. Gdy wreszcie dotarłam na szczyt myślałam, że na nim zostanę już na zawsze, tak byłam zmęczona.....może nie na zawsze, pomyślałam....... przecież może przylecieć po mnie helikopter i ściągnąć mnie z tej świętej dla Słowaków a dla mnie przeklętej w tamtym momencie góry. 

Pobieżna analiza stanu konta bankowego wskazywała, że przylot śmigłowca może być niemożliwy......zjadłam, odpoczęłam, porobiłam sporo zdjęć i pozachwycałam się przepięknymi widokami. Nadszedł czas na podjęcie decyzji co dalej i wiecie co???? Zeszłam sama, bez strachu, pośpiechu ani zmęczenia. Obrałam nawet dłuższą trasę do samochodu tak mi się to zejście spodobało. 





    


        Nigdy nie pomyślałam nawet po co mi to....... Na pytanie czy zawracam, zawsze była ta sama odpowiedź :  NIE !!!!!! Bo za nagrodę jaką mam za każdym razem będąc w górach zgadzam się na wszystko: na niewygody, ból czy strach. Teraz minęło kilka lat od tamtych wydarzeń i te same trasy łykam tak łatwo jak aspirynę ;) ale mam inne Himalaje, inne szlaki są dla mnie wyzwaniem.


    Tak sobie myślę, że ten cytat wcale nie musi dotyczyć tylko wypraw górskich. Jeśli masz marzenie, swój cel w życiu i bardzo wierzysz w to, że chcesz go mieć, chcesz go zdobyć to Twój upór na pewno doprowadzi Cię tam gdzie chcesz, pod warunkiem, że nie powiesz po drodze: mam już dość, to za dużo trudu mnie kosztuje....

   Życzę sobie i wszystkim dobrym ludziom wytrwałości  <3.....


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz