Z Polic na Turbacz i troszeczkę dalej.
GSB Cz IV
Przyszedł
moment na spisanie ostatniej relacji . Ostatnie dwa dni mojej wędrówki były
bardzo emocjonalne. Schodziłam z pasma Policy przyrzekając sobie nigdy tam nie
wrócić. Teraz z perspektywy ponad tygodnia od tego dnia już nie jestem aż tak radykalna
w swoich sądach
. Szlak z Krowiarek aż na Policę jest mało ciekawy, dodatkowo wymęczona byłam przez Babią Górę i chciałam tylko znaleźć miejsce do spania. Myślałam, że Hala Śmietanowa będzie odpowiednim miejscem i rzeczywiście to tam rozbiłam mój przenośny domek, miałam nawet widok na Babią o poranku, tyle że hala zarosła i oprócz miejsca pod namiot niewiele zostało by usprawiedliwić tę nazwę. Po drodze przepiękna Hala Krupowa i wspaniałe widoki na Beskid Wyspowy i Gorce przy zejściu w stronę Brzegów.
. Szlak z Krowiarek aż na Policę jest mało ciekawy, dodatkowo wymęczona byłam przez Babią Górę i chciałam tylko znaleźć miejsce do spania. Myślałam, że Hala Śmietanowa będzie odpowiednim miejscem i rzeczywiście to tam rozbiłam mój przenośny domek, miałam nawet widok na Babią o poranku, tyle że hala zarosła i oprócz miejsca pod namiot niewiele zostało by usprawiedliwić tę nazwę. Po drodze przepiękna Hala Krupowa i wspaniałe widoki na Beskid Wyspowy i Gorce przy zejściu w stronę Brzegów.
Niestety szlaki bardzo mało przyjazne dla stóp, mnóstwo kamieni, drogi rozjeżdżone
przez zwózkę drzew. I to było nie tylko moje wrażenie, które byłoby
usprawiedliwione zmęczeniem kilkudniowym marszem, ale spotkani ludzie po drodze
też nie mieli najlepszego wrażenia idąc innymi szlakami na Halę Krupową. Na szczęście
bogaty wysyp borówek , piękna pogoda i otaczający świat rekompensował trudy
marszu.
To był emocjonujący dzień z kilku powodów. I nie chcę tu
pisać o pomnikach upamiętniających katastrofę lotniczą na Policy 47 lat
temu.
.
Moje serce reaguje zbyt emocjonalnie bo oczami wyobraźni
widzę ukochaną mi osobę przysypaną śniegiem, zasypiającą na zawsze.….. Każdym
krokiem w górach kocham życie coraz mocniej. Chcę być zdrowa i sprawna głównie
po to, żebym mogła do mojego domu jakim są góry wracać w każdej wolnej chwili. Szanuję każde góry, niezależnie
od wysokości jaką mają. Mam wiele pokory dla nich i zdaję sobie sprawę, że to
że bezpiecznie sobie po nich chodzę i je podziwiam wynika z tego, że to one mi na
to pozwalają. Traktuję je osobowo, to nie jest martwa natura, są kwintesencją życia.
Idę na dół, maszeruję już kila godzin a końca nie widać. Ale jak każda droga ma swój kres tak i ta
wypłaszcza się i prowadzi łagodnie między wioski i pola do Rabki. Czasem trzeba
coś porządnego zjeść, poleżeć w trawie, nabrać sił i powracają siły i radość z
dalszej drogi. Na dodatek bardzo, ale to bardzo cieszę się z jutrzejszego
spotkania z dziećmi na Starych Wierchach. Bardzo się za nimi stęskniłam i za
moją psinką także - ale Luna musi zostać w domu.
Planowałyśmy inaczej. Miałam dojść do Rabki, Ada miała przyjechać i zabrać mnie do domu, gdzie wykąpałabym się, wyspała się na moim arcywygodnym, nowym łóżku, zjadałabym pyszną kolację zakrapianą winem a rano byłabym odwieziona z powrotem do Rabki. Plan był super, ale moje auto wylądowało u mechanika, Ady Foczka (Ford Ka) w punkcie złomu i zostałam bez transportu …. Pewnie znalazłoby się jakieś rozwiązanie w postaci komunikacji busowej ale machnęłam ręka i poszłam na Maciejową, która tak mnie zachwyciła ledwie dwa tygodnie wcześniej.
Nie ma co narzekać, jest jak jest - z mojego wyboru przecież. Skoro odrzucam przyjaźnie, nie pielęgnuję znajomości to nie ma się co dziwić, że nie mam kogo poprosić o pomoc. Takie są konsekwencje bycia odludkiem. To wszystko jest nieważne, najważniejsze jest jutrzejsze spotkanie z dziećmi J
Noc pod namiotem. Co za miłe przyjęcie przez gospodynię Bacówki na Maciejowej, a jaki cudny zachód słońca !!!!! Ciepła woda pod prysznicem , komórka naładowana, wrzątek do dyspozycji całą dobę ….widać, że gospodarze dbają o takich wariatów jak ja i kilka innych osób spędzających pod ich dachem noc. Oj będę miło wspominać to miejsce i namawiać każdego do odwiedzin o każdej porze roku…..
Planowałyśmy inaczej. Miałam dojść do Rabki, Ada miała przyjechać i zabrać mnie do domu, gdzie wykąpałabym się, wyspała się na moim arcywygodnym, nowym łóżku, zjadałabym pyszną kolację zakrapianą winem a rano byłabym odwieziona z powrotem do Rabki. Plan był super, ale moje auto wylądowało u mechanika, Ady Foczka (Ford Ka) w punkcie złomu i zostałam bez transportu …. Pewnie znalazłoby się jakieś rozwiązanie w postaci komunikacji busowej ale machnęłam ręka i poszłam na Maciejową, która tak mnie zachwyciła ledwie dwa tygodnie wcześniej.
Nie ma co narzekać, jest jak jest - z mojego wyboru przecież. Skoro odrzucam przyjaźnie, nie pielęgnuję znajomości to nie ma się co dziwić, że nie mam kogo poprosić o pomoc. Takie są konsekwencje bycia odludkiem. To wszystko jest nieważne, najważniejsze jest jutrzejsze spotkanie z dziećmi J
Noc pod namiotem. Co za miłe przyjęcie przez gospodynię Bacówki na Maciejowej, a jaki cudny zachód słońca !!!!! Ciepła woda pod prysznicem , komórka naładowana, wrzątek do dyspozycji całą dobę ….widać, że gospodarze dbają o takich wariatów jak ja i kilka innych osób spędzających pod ich dachem noc. Oj będę miło wspominać to miejsce i namawiać każdego do odwiedzin o każdej porze roku…..
Rano pędzę jak na skrzydłach na Stare Wierchy. Jestem przed
czasem, spisuję wrażenia z drogi w zeszycie i czekam…..
-Nie przyjdą ….. poszli złą drogą od razu na Turbacz. A
przecież mieliśmy iść razem ze Starych Wierchów na Turbacz i tam się rozstać na
kolejne dwa tygodnie !!!! Ależ mnie serce zabolało, było mi tak okropnie źle i
przykro, poczułam się sama jak palec jakby nikt o mnie nie dbał, nikomu nie
zależało. Moje dzieci mnie opuściły…….
Niepotrzebne słowa, podniesione głosy, zjadliwe smsy ……to
wszystko sprawiło, że na Turbaczu na który szłam ze łzami zawodu i rozżalenia w
oczach spotkałam się tylko z jednym dzieckiem, drugie poszło do domu, bo w
gniewie kazałam mu zejść mi z oczu……
Spędziłyśmy bardzo miło czas na Hali Długiej pod Turbaczem. Z pełnym brzuszkiem, ale podciętymi skrzydłami i coraz bardziej bolącymi stopami poszłam dalej.
Spędziłyśmy bardzo miło czas na Hali Długiej pod Turbaczem. Z pełnym brzuszkiem, ale podciętymi skrzydłami i coraz bardziej bolącymi stopami poszłam dalej.
Przeszłam Kiczorę i polany na jej stokach o niewyobrażalnie
pięknych widokach na Tatry, Pieniny, Beskid Sądecki, Lubań, i Zalew
Czorsztyński. Spędziłam trochę czasu na Przełęczy Knurowskiej przebijając
piekące odciski, opatrując rany i wlokłam się dalej. Już nie szłam tylko
wlokłam się noga za nogą coraz bardziej przygnieciona bólem. Kilkaset metrów za
Studzionkami stanęłam i powiedziałam sobie, że nie zrobię już ani jednego kroku
dalej. To już jest koniec, nie dam rady, zaraz znienawidzę góry, lasy, szlaki i……
i co mi zostanie, przecież mam tylko to. To dla tych gór mam siłę chodzić do
pracy, planować, to tam jestem szczęśliwa.
Gdy mi ich zbraknie to jak ja będę żyć dalej????
Czułam się przegrana w tym momencie, moje plany dojścia do
Bieszczad legły w gruzach. Rozczarowana sobą i drogą poprosiłam córkę o pomoc,
resztką sił rozbiłam namiot, w którym spędziłam ostatnią noc by rankiem wrócić
do domu.
Czego nauczył mnie ten tydzień na szlaku i co dalej z GSB w
następnym wpisie….
CDN
Żegnaj szlaku, mam na teraz dość, ale wrócę ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz