poniedziałek, 12 września 2016

Sławkowski Szczyt.....czy warto?




     Jeszcze wczoraj byłam pewna,że nigdy więcej tam nie wrócę, ale dzisiaj kolana już mniej mnie bolą, zapominam powoli o uciążliwości tego szlaku za to mam pod powiekami najpiękniejszą tatrzańską panoramę jaką w życiu widziałam. I co tu robić? Co o tym szlaku myśleć......


   Zostało mi jeszcze w Tatrach kilka szlaków, na których nie byłam a o poza szlakowych wejściach nawet nie marzę. Te drogi, które pozostały mi do zdobycia są coraz wyższe, albo coraz trudniejsze. Sławkowski Szczyt dość długo leżał w zakładce "must see" ale jakoś mi było dotychczas nie po drodze:
-a to dzień robił się już krótki a to według znaków 9.5 godzinna wędrówka
-a to zima już nadchodziła albo jeszcze trzymała. Ale trzeba wiedzieć, że jest to chyba jedyny szczyt w Tatrach Wysokich na który można wchodzić poza okresem zamknięcia słowackich szlaków powyżej schronisk, o ile nie zalega tam duża pokrywa śnieżna. Niedziela zapowiadała się pięknie i chociaż czułam jeszcze w nogach czwartkowy Zawrat i chęć poleżenia w łóżku do południa kusiła bardzo, to znam siebie już na tyle dobrze, że obijałabym się po domu zła na siebie że zamiast w górach siedzę w Nowym Targu. I mimo, że poszłam spać już po północy, nastawiłam budzik na 5 rano gotowa na spotkanie ze Sławkowskim Szczytem potocznie Sławkiem zwanym.

    Naczytałam się relacji, że to żmudne i nudne podejście, ale nie wierzyłam bo o innych szlakach też tak niektórzy tatromaniacy pisują a potem sama idę taką np. Doliną Suchej Wody i jestem zachwycona. Każdy z nas ma swoje ulubione miejsca i subiektywne względem nich odczucia.

     Pomyślałam - sprawdzę sama.


      Patrząc na Sławkowski z dołu nie wydaje mi się, żeby był jakiś uciążliwy, wręcz przypomina łagodne stoki Tatr Zachodnich. Początkowo szlak biegnie lasem, ludzie odpoczywają , jedzą borówki ( na Podhalu to brusznice) ......



.....by po półtorej godzinie dojść do punktu widokowego, który powoduje ogromne WOW ....
Pod nami początek Studennych Dolin: Małej i Wielkiej a nad nimi Łomnica ze swoim dworem......






......widać także dzisiejszy cel razem z niewielkim wypiętrzeniem- to Królewski Nos a za nim Sławkowski.


Wiele osób w tym momencie kończy swoją wycieczkę, robią sobie zdjęcia na Maksymiliance i schodzą do Smokowca. Ja też proszę przypadkową osobę o zrobienie mi zdjęcia a potem idę dalej :)....


      Droga wiedzie południowym zboczem dość wygodnie, bez żadnych trudności po głazach zakosami i wtedy gdy zbliża się do krawędzi grzbietu są wspaniałe widoki na Łomnicę i Wielką Studenną Dolinę.



    Większa część drogi prowadzi jednak z dala od tych widoków i wtedy możemy obserwować wielką Popradzką Kotlinę .....widzi się jak jest przejrzyste powietrze a wczoraj widoczność należała raczej do słabszych. Ale nawet gdyby była lepsza niewiele by to zmieniło, bo przez cały czas widać to samo.....


     W górach najbardziej lubię to, że niemal z każdym krokiem zmienia się krajobraz. Im wyżej, tym rozleglejsze panoramy, potoki szemrzą, pojawiają się coraz to inne pasma i szczyty.

    Czasem tak sobie myślę i porównuję góry z morzem - bo obydwa miejsca uwielbiam. Morze mimo że jest w ciągłym ruchu jest takie samo 10 minut później i godzinę później..... góry wręcz przeciwnie....są wielkie i nieruchome a jednak 5 minut później zaskakują nas zupełnie inne krajobrazy, pojawiają się stawy, albo po półgodzinnej wędrówce krajobraz z zielonego zmienia się nagle na księżycowy.
 .....chyba że się idzie na Sławkowski szczyt.....nic się nie zmienia.....idziesz i idziesz i idziesz i widzisz tylko swoje buty. Czujesz jak woda wyparowuje z ciebie jak na pustyni podnosisz głowę a tu ten sam widok co 30 minut temu....nic się nie zmienia. Sławkowski Szczyt ciągle tak samo daleko .....









Łomnica nadal w chmurach. Dobrze,że z rzadka ale jednak są odcinki które prowadzą krawędzią i cieszą oczy strzelistymi górami i głębokimi dolinami .




Coś się zmienia , zbliżam się do Królewskiego Nosa :)




          Wiem, nie ma na co narzekać, przecież te zdjęcia są takie piękne !!! Tak, ale przez większą część szlaku towarzyszył mi zgoła inny krajobraz. W pewnym momencie nawet zaczęłam się zastanawiać jak bardziej można zmarnować wolną niedzielę: bycząc się w łóżku czy marnując czas na pustynnym zboczu na którym nie dzieje się nic. Mija godzina za godziną, podnoszę głowę i widzę to:


 mija 30 minut a tu taka zmiana :) :



Kolejny kwadrans przynosi taki widok :) :



         Końca nie widać, nawet szczytu nie widać. Minęło......... 5 godzin z krótką przerwą na posiłek i wreszcie są piarżyska, które według osób opisujących szlak w internetach miały zwiastować koniec mordęgi. 



    Nigdy nie pytam czy daleko jeszcze ale tym razem nie wytrzymałam, już miałam dość. Mili państwo schodzący na dół zapewnili że to już koniec jeszcze 10.... no może 15 minut , chyba że zechcę odpoczywać to pół godzinki ......ale nie więcej ..... 




 ..... chwilę później oniemiała z zachwytu siedziałam na szczycie :)
Chmury tańczyły z Gerlachem zasłaniając go i odkrywając raz po raz. Zbójnicka Chata w Dolinie Staroleśnej, mnóstwo stawów o istnieniu większości nie miałam pojęcia wędrując już tam kiedyś, bo są jak widać nie po drodze szlakom. Dalej widać szlak na Czerwoną Ławkę i kolejne stawy i Łomnica z przyległościami...... przepięknie i jeszcze te światłocienie....













      Siedziałam wpatrzona w ten krajobraz jak ciele na malowane wrota. Nigdy wcześniej nie widziałam tak rozległej panoramy w Tatrach. Babia mruga także w moim kierunku..... a jakże. Za to nie widać Krywania, chociaż zwykle jest możliwy do wypatrzenia z większości miejsc.

      Podobno kiedyś Sławkowski Szczyt był najwyższy w Tatrach ale stracił 300 m swojej wysokości w czasie trzęsienia ziemi w XVII w . a rumowiska skalne na zboczu to pozostałość po jego dawnej świetności.

     Z ciekawostek przeczytanych  nie tak dawno :  końcem XIX wieku, kiedy Tatry dopiero co się odkrywało i wytyczało górskie szlaki Stary Smokowiec był największym tatrzańskim ośrodkiem turystycznym. Tutaj zbierała się cała śmietanka bogatych ludzi mogących sporo zapłacić przewodnikowi za pomoc w zdobyciu któregoś szczytu po raz pierwszy. Płacili słono za ten przywilej a przewodnicy skwapliwie to wykorzystywali. Dość prosty Sławkowski Szczyt wielokrotnie zdobywany był "po raz pierwszy " :) :) :) i nazywany różnymi imionami bo przecież nadanie nazwy to prawo pierwszego zdobywcy. Ale nazwa Sławkowski nie pochodzi od imienia  któregoś ze "zdobywców" tylko od nazwy spiskiej wsi Wielki Sławków na terenie której leży szczyt.

      Dobrze się siedziało ale pora wracać. Już wiem co mnie czeka i tym bardziej mi się nie chce iść. Tak jak przy podchodzeniu Sławkowski jakby się oddalał tak teraz Stary Smokowiec nie chciał się przybliżać. Oglądając się za siebie widziałam malejący Sławkowski, i Królewski Nos i szłam i szłam i schodziłam a Smokowiec dalej był daleko.




     Prawie półtorakilometrowe przewyższenie bez odpoczynki w postaci wypłaszczeń i urozmaiceń krajobrazu potrafi dać w kość. Każda droga kiedyś się kończy i ta się skończyła po trzech godzinach.



       I nadal nie wiem co mam o Sławkowskim myśleć : chwalić za najpiękniejsze widoki na szczycie czy przeklinać za najbardziej nudne podejście ( sama nie wierzę, że to piszę...... nudne - takie słowo nie istnieje przecież w moim słowniku......)

PS.

Mija doba odkąd wróciłam ze szlaku, piszę tę relację, przeglądam zdjęcia i ........i zaczynam za nim tęsknić......


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz