piątek, 21 października 2016

Czy mam serce dla ludzi ?

     



      Ostatnio wielokrotnie słyszałam albo czytałam w komentarzach skąd biorę tyle sił, żeby być optymistką i mieć serce dla ludzi. Tutaj pojawia się największy paradoks mojego życia. 
Tak na prawdę nie cenię i nie lubię ludzi jako takich. Mam o ludziach i ludzkości jak najgorsze zdanie. Ideałem byłby stan w którym mogłabym się spotykać albo kontaktować tylko z tymi którzy mają podobny do mojego sposób myślenia.
Ale co z innościami, co z tymi którzy myślą inaczej? Czy tych odrzucam ot tak bo nie są tacy jak ja? Nie, nie odrzucam. Niektórzy wzbogacają moje życie, uczą mnie tego czego nie miałabym okazji poznać gdyby nie ich obecność w moim życiu . Jestem wtedy wdzięczna za taką znajomość, szanuję ich odmienność i cieszę się z naszej różnorodności. Ale przecież łączy nas coś najważniejszego: szacunek do siebie nawzajem........niestety są i tacy, którzy będąc różnymi ode mnie próbują udowodnić mi, że się mylę, że źle myślę, atakują moje przekonania, drwią z rzeczy dla mnie ważnych, tym samym wchodzą z buciorami w mój intymny świat. Jak mam takiego kogoś szanować? Jak liczyć się z nim i kochać? No, nie dam rady! Wtedy po prostu unikam takich ludzi, nie spotykam się a nawet staram się o nich nie myśleć. 

      Odrębny temat to ludzkość jako taka ze swoimi wojnami, polityką, prostactwem, niszcząca Ziemię, nasz Dom. Ludzie są największymi szkodnikami na Ziemi, trudno mi uwierzyć jak ślepym trzeba być, żeby tego nie widzieć? Ale to temat na dłuższą, osobną wypowiedź......

      A co z najbliższymi, którzy wiedzą lepiej jak mamy żyć? Którzy kochają ale jednak ranią swoimi uwagami? Z rodziną nabytą wystarczy się rozwieźć i po kłopocie hahaha .....trudniej z rodziną rodzoną czyli rodzeństwem, rodzicami, dziadkami, dziećmi.......ci są i będą aż do swojej lub naszej śmierci. Co wtedy ? Można się latami do siebie nie odzywać, można się tak bardzo pogniewać, że nie ma możliwości pogodzenia ale chyba częściej jest tak, że wystarczy się zdystansować, nie brać wszystkiego do siebie, nie przejmować się zanadto uwagami, nie kłócić i niczego nikomu nie udowadniać skoro jest się pewnym swojego sposobu na życie.

      Mam taki przykład trudnej miłości i to z własnymi rodzicami. Walczyłam, buntowałam się, kłóciłam, nie odzywałam miesiącami. Z drugiej strony było podobne zacietrzewienie, brak szacunku , ciągłe złośliwości. Modliłam się o jedno: żeby byli zdrowi na tyle by pozostać samodzielnymi do końca życia, bo zesłanie do nich byłoby największą karą jaką los mógłby mi dać. Kochałam ich ale nie umiałam z nimi rozmawiać, stresowałam się każdą wizytą. I wszystko się zmieniło, jakimś cudem tak się stało w ciągu ostatniego roku. Zawsze byłam córeczką tatusia a mama była trochę zazdrosna, ale teraz mam 46 lat mój tata 74 i nadal jestem córeczką tatusia. Spędziliśmy niedawno cały dzień razem jeżdżąc po cmentarzach na których pochowani są jego bracia i rodzice, rozmawialiśmy sporo ze sobą tak o wszystkim i o niczym. Popatrzyłam na niego innymi oczami. W jednej chwili dotarło do mnie, że mam prawo żyć jak chcę ale nie mam prawa zmuszać nikogo do akceptacji moich wyborów. Z drugiej strony i on ma taki przywilej. Jeśli będzie chciał mi zwracać uwagę to niech to robi, przecież ja wiem, teraz już wiem że to z troski o mnie a nie żeby mi dokuczyć. I chyba na tym ma polegać akceptacja, na staraniu się przyznania innym prawa do własnych decyzji. Łatwo akceptować to co jest bliskie naszym przekonaniom, trudniej coś z czym się nie zgadzamy, ale przecież każdy żyje swoje życie. Używam zwrotu : "staram się", bo cały czas uczę się tego by nie oceniać, bo nie chcę być oceniana, nie mówię nikomu jakie ma podejmować decyzje bo ja chcę decydować sama bez presji zadowalania kogokolwiek.... a jak będę potrzebować rady to o nią poproszę. Tak nagle mnie olśniło, jak bardzo kocham moich rodziców, jak bardzo nie chcę jeździć na ich groby, nie chcę czyścić ich marmurów i dotykać imion wygrawerowanych na tablicy i mówić że ich kocham i jak bardzo mi ich brak chociaż teraz tak rzadko się widujemy. Niech żyją w zdrowiu 100 albo i więcej lat! Nie dlatego, bym nie musiała się nimi zajmować ale po to bym mogła jak najdłużej ich odwiedzać. A może nauczę się im nawet pomagać?

      Na pożegnanie wyściskałam tatę i powiedziałam mu po raz pierwszy w życiu że bardzo ich oboje kocham. Nie wiem czy dosłyszał, bo ostatnio gorzej słyszy ale myślę, że poczuł to :)


    Z takich oto sytuacji, w których czuję ogromną miłość człowieka i do człowieka biorę moją siłę i optymizm. Bo życie jest wspaniałe, i mamy je tylko jedno. Nawet jeśli reinkarnacja istnieje i będzie nam dane odrodzić się na nowo, to będzie inne życie a nie to które teraz mamy.
Nie warto swojej wspaniałej energii i ograniczonego czasu tracić na kłótnie, na rozpamiętywanie przeszłości, na zaglądanie w życia innych. Warto żyć, warto spełniać swoje marzenia , nawet te malutkie, i dążyć do dużych planów.

    Patrzyłam na mojego tatę i widziałam w nim młodzieńca, bawiącego się aplikacjami w telefonie gdy ja prułam autostradą. Też jestem duchem bardzo młoda co nie znaczy, że niedojrzała i lekkomyślna. Wręcz przeciwnie, gdybym 20 lat temu miała tyle wiary w siebie co dzisiaj to wiedziałabym wcześniej o tym że mogę wszystko:) Na nic nie jest jednak za późno, ani na miłość, ani na zrozumienie życiowych prawd ani na wymyślenie sobie życia idealnego i dążenie do niego.
Mój optymizm, radość i szczęście bierze się z wewnętrznego pogodzenia ze sobą, polubienia siebie i tego że wiem jak chcę żyć, wiem czego chcę od życia. Myślę o sobie ale nie jestem samolubna, po prostu nie pomijam siebie. Jestem najważniejszą osobą w moim życiu. Człowiek nie dbający o siebie, o swoje poczucie szczęścia nie może tego szczęścia dać innym. Dlatego można a nawet trzeba być zdrowym egoistą by mieć wielkie pokłady szczęścia do podzielenia się z innymi.

    Jestem tylko człowiekiem, bywają dni jak te ostatnio kiedy jest mi smutno, kiedy włączam muzykę przygniatającą mnie jeszcze bardziej, łzy leją mi się po policzkach i czuję się bardzo bezradna. Tak...... mimo iż generalnie jestem bardzo szczęśliwą osobą też mam swoje zjazdy. I wiecie co wtedy? Zapadam się w fotelu, owijam kocem, obejmuję ramionami, głaszczę się po policzku i się pocieszam. I przechodzi.....bo jestem swoim największym przyjacielem. To jest największa tajemnica mojego dobrego samopoczucia. 

Mam jeszcze dwie tajemnice, moje pasje ;)
 Muzyka 
oto przykład muzyki idealnej do pocieszania się : 
https://www.youtube.com/watch?v=LJFpvC8AucA

i oczywiście góry, moja ogromna miłość <3




4 komentarze:

  1. to się nazywa dojrzałość, i mądrość żywicowa, cechy które ludzie już dawno zamienili na kredyty i "święty spokój" przed telewizorem, muzykę na gadające głowy trzy po trzy , a góry na piwo Harnaś i przaśny disneyland
    ;) https://youtu.be/QFlcs8vwLK4

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za te piękne zdjęcia i muzykę :) teraz to dopiero mi się cni za górami to chociaż je pooglądam w towarzystwie przecudnej urody muzyki....
      I za miłe słowa dziękuję bardzo, święty telewizyjny spokój mi nie grozi, bo od lat nie mam nawet telewizora i siedzenie na kanapie z pilotem w ręku jest mi obce, jestem szczęśliwa że nie mam żadnych kredytów.... ale coś za coś - trendy nie jestem ;)

      Usuń
  2. Bardzo dziękuję Asiu, że pojawiłaś się na mojej drodze życia 😊😊😊
    Pozdrawiam ciepło 😍

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu to ja Ci dziękuję za to że jesteś <3 I za zdjęcia które mogłam użyć do tego wpisu.....mam nadzieję,że jeszcze nie raz wspólnie pomaszerujemy po graniach.... :)

      Usuń