piątek, 31 marca 2017

Jak to się stało, że spadałam z grani Ornaka ......



                                To był taki piękny dzień!
       Już poprzedniego dnia było wiadomo, że będzie ciepło, bezchmurnie, idealnie. W sumie mogłam zostać w domu, popilnować psów, może posprzątać albo sobie coś uszyć bo szafa pusta ale nie darowałabym sobie tego, że niebo niebieskie, ptaki ćwierkają, ludzie wyrozbierani chodzą a ja w domu....ja w domu? o nie !!! To ostatnia szansa, żeby jeszcze odwiedzić Tatry w zimowej odsłonie.

Wyjechałam z Nowego Targu dość późno, żeby psiaki nie były same zbyt długo. Ada miała wrócić ok 17-ej więc w te kilka godzin bez człowieka nic im nie będzie. O 11-ej dotarłam do Kościeliska, wytargowałam połowę stawki za parking i poszłam na szlak. Nikomu nie muszę opowiadać jaka piękna jest Dolina Kościeliska, Niczym parkowa aleja. 



Wprawdzie mocno przerzedzona przez halne wiatry ale niczym to nie umniejsza jej urody. Krystalicznie czysty potok, urocze mostki, widok na niedostępne szlakami Kominiarski Wierch, Tomanową Przełęcz i Wysoką Turnię jest piękny. 






     Zwłaszcza teraz wiosną, gdy pozostają nieliczne płaty śniegu w dolinach a szczyty jeszcze są okryte zimową bielą. Po drodze kwitną krokusy i kaczeńce a w płytkim rozlewisku zadomowiły się zapewne na krótko żaby. Doglądają swoich jeszcze ukrytych w jajeczkach maluchów i śpiewają tak głośno ale tak przyjemnie, że aż chce się krzyczeć : Wiosna ach to Ty!!!!.









      Ludzi niewiele, wycieczka emerytów w bardzo podeszłym wieku, kilka innych osób siedzących przy schronisku na Hali Ornak, to wszystko. Pięknie, ciepło, lisek - chytrusek próbuje żebrać o cokolwiek do jedzenia ale zostaje przegoniony. Ktoś powiedział, że poprzedniego dnia ugryzł turystkę i zrobił się popłoch. A on taki jakiś wyleniały, osowiały..... uciekł skoro go nie chciano. Popatrzyłam na Bystrą na wprost, na szlak na Ornak i stwierdziłam, że mam wystarczająco dużo czasu, żeby wejść na szczyt i zejść przed zmierzchem a najwyżej noc mnie złapie idąc dnem doliny, co nie będzie niczym strasznym zważywszy na prostą drogę, wyasfaltowaną a o czołówce nie zapomniałam, więc pełna nadziei na piękne widoki zwłaszcza Tatr Zachodnich ruszyłam w drogę :). 










      Szlak na Ornak do najprzyjemniejszych nie należy, trzeba pokonać 750 m przewyższenia, więc szlak idzie przez większą część mocno pod górę przez las do Przełęczy Iwaniackiej ale dalej jest jeszcze bardziej stromo. Nigdy nie szłam tutaj zimą. Latem stok jest wytrawersowany i chociaż jest stromo i setki schodów po wielkich głazach to szlak należy do bezpiecznych, chociaż męczących. Niestety zimą nie było trawersów i wydeptana droga wiodła po prostu na wprost. Śnieg zmrożony, czasem część się osuwała lekko ale wdrapałam się na górę. Widziałam ślady w górę i w dół. Skoro inni tędy chodzili to ja też dam radę. Na grani ledwie kilka osób. Niektórzy zrezygnowali z powrotu tą samą drogą, a może od początku mieli taki plan by zejść do Chochołowskiej Doliną Starorobociańską a może myśl o zejściu tą stromizną mroziła im krew w żyłach ??? Tego już się nie dowiem. Widoki okazały się być przednie....... 















........ale wewnątrz czułam cały czas niepokój jak ja zejdę ? Byłam bardzo zmęczona, na grani wiał mocny, wychładzający wiatr. Usiadałam na suchym kamieniu, wypiłam gorącą herbatę, zjadłam pyszności jakie sobie przygotowałam w domu na tą okazję by w pięknych okolicznościach przyrody zrobić sobie ucztę. Zbliżała się 16-ta.....  pora wracać, żeby przed siódmą stawić się na dole. Niechętnie ale spakowałam wszystko do plecaka, naciągnęłam mocniej buffa na czoło, kijki w łapki i w drogę.......

     Najpierw przedzieranie się przez kosodrzewinę, a potem stroma droga w dół. Jakiś nieznany strach cały czas mnie dręczył ale powoli krok po kroku schodziłam po poprzednich śladach. Widziałam "tory" zjeżdżającej na pupie osoby. W grupie która schodziła przede mną zauważyłam wcześniej chłopaka z czekanem. Może ćwiczył dupoślizg pomyślałam... Szkoda, że nie wzięłam swojego, może byłby to sposób by poćwiczyć kontrolowany zjazd, ale nie tym razem. Tak sobie rozmyślając trafiłam na dość wysoki "schodek" usiadłam na pupie i delikatnie zsunęłam się niżej. Nieraz tak sobie pomagam przy stromych zejściach ale teraz poszło coś nie tak. Mimo raków nogi nie poczuły oparcia poniżej, zaczęłam się ześlizgiwać w dół. Powoli. Próbowałam zatrzymać się wbijając palce w śnieg, bałam się hamować nogami, bo czytałam ze raki potrafią nagle zablokować ślizg łamiąc nogi a tego przecież nie chciałam..... wszystko na nic. Pędziłam w dół coraz szybciej, coraz większy strach we mnie. Nagle zobaczyłam wystający krzak. Pomyślałam, że wychylę się do niego, chwycę gałęzie, zatrzymam się, zwolnię..... i może to był błąd. Nie utrzymałam się na gałęziach, wyrwały się z moich dłoni niczym nitka a ja przestałam zjeżdżać nogami w dół. Pod wpływem mojego wychylenia i szarpnięcia gałęzi moje bezwładne ciało pędzące już na prawdę szybko zaczęło się obracać wokół własnej osi, raz po raz czułam jak uderzam o zlodowaciały śnieg to twarzą, to plecakiem na plecach. Krzyknęłam ale nikt za mną ani przede mną nie szedł. Byłam sama, obracając się jak na karuzeli. Już nie tylko kręciłam się wokół własnej osi ale raz po raz czułam że moje nogi szybują wysoko a głowa w dół, potem na odwrót. Jak ja nienawidzę karuzeli, obracania się, ślizgania !!!! Czułam jak mi się robi niedobrze, zbiera się na wymioty, prawie tracę świadomość. Jak to dobrze, że powiedziałam dzieciom gdzie idę, napisałam rano smsa. Może Ada zawiadomi kogoś że tu jestem zanim zamarznę. Pewnie zaraz uderzę w drzewo, co dalej???????? Nie wiem ile to trwało na prawdę, miałam wrażenie, że bardzo długo.... bardzo długo. Już przestałam się bronić, nie osłaniałam twarzy, leciałam w dół niczym szmaciana lalka odbijając się na występach jak piłka, spadając nawet nie czułam bólu. Nagle jakby wolniej wirował świat, leżałam na plecach, obracając się jak bączek. Resztką świadomości udało mi się odwrócić na brzuch, wbić palce w lód, wyhamować. Dłonie całe we krwi, sine, podrapane, usta spuchnięte, twarz pali jak po darciu papierem ściernym. Leżę, nie ruszam się.... o jak dobrze....żyję !!!!. Próbuję wstać, osuwam się znowu. Wbijam mocno raki w śnieg, klękam.... już dobrze. Plecak na miejscu, pełno śniegu pod ubraniem, jestem cała mokra, zgubiłam kijki i nakrycie głowy, okulary też przepadły, ale żyję !!!!! Nogi całe, to dobrze, telefon jest. Ubranie na mnie jakieś poprzekręcane, nie mogę poprawić bluzy, spodni.... boli mnie prawa strona. Dotykam żeber, ręki. Wszystko chyba całe ale ta twarz jak piecze. Może to głupie ale zrobiłam sobie zdjęcie. Boże jak ja wyglądam!!!!! Jakby mi 20 lat przybyło !!! Wystraszona, poraniona, we włosach kawałki lodu, oko puchnie, twarz poszarpana... niczym ofiara przemocy domowej. Masakra !!!! Ale żyję !!!! 

      Teraz dopiero przychodzi mi do głowy myśl o tych co zostali w górach na zawsze. Krzyś spadając mógł czuć to co ja. Tylko że mi się udało !!!! Opatrzność, Anioł Stróż, Świat mają jeszcze dla mnie mnóstwo zadań, jeszcze nie pora na mnie. Widmo Brockenu widziane kilka razy, może jednak zapewniło bezpieczeństwo????
Do Przełęczy Iwaniackiej już niedaleko "zaoszczędziłam" jakieś pół godziny drogi. Mogę iść więc idę dalej. Boję się, że znowu upadnę, ten lód taki twardy, nie czuję żeby raki wbijały się jak należy. Idę powoli, bardzo ostrożnie. Głupio byłoby teraz znowu upaść, złamać coś. Do schroniska na Hali Ornak docieram o 17.30. Proszę o pomoc w zejściu na parking. Widziałam, że jest tam samochód, może mi pomogą ???? Niestety mój wygląd nie robi na nikim wrażenia, moje prośby też. Przecież  mogę chodzić, to sobie dojdę albo mogę wezwać TOPR.
No cóż.....bezduszność ludzka to nic nowego. Przykro mi, dziękuję za taką radę, idę..... Chwilę później jedzie auto ze schroniska, pomyślałam, że może zastanowili się, pomogą jednak.... macham......ale nie zatrzymują się. Roześmiana trójka mężczyzn odmachuje i jedzie dalej. Czy to górale tacy nieczuli są czy taki świat mamy ????. Dogania mnie para z Gdańska, zagadują, rozmawiają, byle uprzyjemnić mi drogę na parking. Upewniają się, że mogę jechać i odchodzą.
A we mnie jest jeszcze tyle adrenaliny, że nawet nie zauważyłam do końca w jakim jestem stanie. Jeszcze myślę, że jutro do pracy idę. Dam radę, żyję !!!!! to najważniejsze.


     W domu oglądam siebie - oko puchnie, strupy się robią na twarzy, zimno mi. W nocy nie mogę spać, mam dreszcze i chyba wysoką temperaturę. Oblewa mnie zimny pot, strach, napięcie opada a ja nie mogę się już ruszać. Boli mnie całe ciało, wychodzą nowe siniaki, łydka pocięta rakiem, dziury jakby wbijano w nogę gwoździe. Prawa strona mało sprawna, pierś boli strasznie. Już myśl o pracy nie jest taka oczywista, jadę na pogotowie. Na szczęście nic nie mam złamanego oprócz morale. Gdy tylko zamknę oczy znowu wiruję na śniegu w dół. 

     Góry moja miłości wrócę do was w letniej odsłonie, teraz dla przełamania lęku też pójdę ale nie będę się zbyt wysoko zapuszczać.

      Czy to błąd że byłam sama. Pewnie tym razem tak ..... Zwykle czuję się w górach bezpiecznie, bo zawsze spotykam wiele osób na szlaku. Zawsze jest szansa, że w razie czego ktoś wezwie pomoc. Nie muszę być w górach z kimś kogo znam skoro nigdy tam nie jestem sama. ale tym razem byłam, to ja ostatnia schodziłam z Ornaka. Za mną już nikt by nie szedł, nikt nie wychodził w górę. Czy doczekałabym ranka w razie czego? 


   Zwykle po powrocie z gór wspominam jak było pięknie. Oglądam zdjęcia, cieszę się ze szczęścia jakie mam mieszkając w tak pięknym miejscu. Teraz tylko zdjęcia przypominają o tym, że było pięknie.... pamiętam tylko drogę w dół. 
Ale wiem, że nie zrezygnuję z gór. To był po prostu wypadek a strachowi muszę spojrzeć w oczy i go pokonać :) 

8 komentarzy:

  1. Bardzo łdnie to opisalaś Joasiu,aż mnie ciarki przeszly czytając ten Blog
    Zdrowiej bo góy czekają na Ciebie.Jak sie okazuje w zimie nie ma łatwych dróg.Za kolka dni wybieram sie w Tatry i napewno zabiorę czekan.Pozdrawiam.Ania Gier.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Aniu weź koniecznie :) nie waży wiele, niech się nie przyda ale warto go mieć :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Asieńko najważniejsze, że wszystko się w miarę dobrze skończyło i wróciłaś do domu. Całe życie uczymy się na błędach,a pewnych sytuacji nie da się przewidzieć. Jeszcze wiele szczytów na Ciebie czeka,a Ty będziesz już mądrzejsza o swoje własne doświadczenia. Ściskam Cię mocno. Kasia

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję Kasiu :) Właśnie, na pewno będę mądrzejsza ale też bardziej ostrożna i strachliwa :)To było na pewno jedno z najważniejszych doświadczeń w moim dotychczasowym życiu. Od kilku lat wiem jak ważne jest samo życie a teraz doceniam je jeszcze bardziej :) Pozdrawiam Kasiu :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Straszne jest to co Cię spotkało Asiu ale ważne ,że na stłuczeniach i otarciach się skończyło.Rany się zagoją,a Ty będziesz chodziła nadal bo bardzo kochasz góry.Złe doświadczenia też czegoś uczą może łatwiej wtedy przewidzieć niebezpieczeństwo ? Piszesz ,że miałaś w drodze na Ornak pewne niepokoje .Jestem zniesmaczona znieczulicą i bezdusznością ludzką jakiej doświadczyłaś w schronisku nie pojmuję zachowania tych ludzi. Życzę Ci szybkiego powrotu do zdrowia .Buziaczki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marysiu na zachowanie ludzi nie mamy za dużego wpływu, trzeba im współczuć że maja tak mało empatii w sobie. Dałam radę, to najważniejsze a w góry wrócę już niedługo. Już planuję nowe trasy w Tatrach, na początek Droga Nad Reglami od Kościeliskiej do Kuźnic a innym razem z Kuźnic do Palenicy. Popatrzę na góry z dołu :)

      Usuń