środa, 7 czerwca 2017

Osobliwe spotkania na Małołączniaku.






Jak łatwo oceniać po pozorach .....


     Niedawno byłam na jednym ze szczytów Czerwonych Wierchów- Małołączniaku. Każdy, kto przechodzi granią Czerwonych Wierchów musi i na Małołączniak wyjść albo idąc od strony Kopy Kondrackiej albo od Doliny Kościeliskiej przez Ciemniak i dalej na wschód. Mało osób nawet wie, że istnieje jeszcze jedno dojście do Czerwonych Wierchów, przez Dolinę Małej Łąki potem Dolinę Miętusią. Szłam tym szlakiem drugi raz i za każdym razem miałam szczęście do osobliwego spotkania.
     Pierwsze spotkanie miało miejsce 4 lata temu gdy dopiero poznawałam uroki tatrzańskich szlaków. Sama zasapana parłam na przód ile sił nie dając poznać nikomu po drodze, że mam dość aż w pewnym momencie usłyszałam szybkie stuk-stuk-stuk-stuk. Najwyraźniej ktoś szedł za mną bardzo szybko, stukając kijkami o kamienie. Moja kondycja była jednak dużo słabsza i niedługo dogonił mnie mężczyzna w wieku mojego taty. Od tej pory szliśmy razem. Okazało się, że jest po siedemdziesiątce i przyjechał do Zakopanego do sanatorium. Zapewniał mnie, że nic mu nie jest tylko skoro może jako były kolejarz skorzystać z dobrodziejstw kolei polskich i przyjechać za darmo pod Tatry do głupotą byłoby nie skorzystać :) W trakcie gdy inni pensjonariusze się moczyli w geotermalnych źródłach, masowali i rehabilitowali on codziennie śmigał po górach niczym kozica :) Nie muszę chyba dodawać, że mimo dużej różnicy wieku między nami to on był sprawniejszy fizycznie. Nie tylko mnie dogonił, przegonił ale też czekał na mnie co kilkanaście metrów racząc anegdotkami o swojej rodzinie i sanatoryjnym towarzystwie. Dowiedziałam się, że jego żona jest bardzo dobrą kobietą - bo pożyczyła mu swoje kijki do nording walkig .Zapytałam dlaczego nie przyjechali razem i tu usłyszałam : proszę pani, ona jest taka gruba, nie dałaby rady za mną nadążyć..... hmmm.... Syn natomiast zaszedł Panu za skórę - naciska staruszka, by ten zrobił testament, bo trzeba myśleć o takich rzeczach w pewnym wieku co bardzo obraziło mojego rozmówcę i posłał syna w diabły. Zaproponował nawet, że mogę sprawdzić jego energię i sprawność i sama ocenić czy jego syn ma rację każąc mu myśleć o sprawach ostatecznych. Puszczając filuternie oczko nie omieszkał się pochwalić, że ma takie szczęście, że nie dzieli pokoju z nikim i moglibyśmy miło spędzić czas..... Kolacja, świece, wino, te sprawy ;).....
    Ale to nie koniec atrakcji związanych z tym panem. Miałam ochotę jakoś się od niego uwolnić ale jak ???? To on jest ode mnie sprawniejszy mimo wieku, nie mam go jak wyprzedzić i zniknąć a jesteśmy już na zboczu Małołączniaka i głupio byłoby teraz zawracać....Jak każdy "prawdziwy" turysta w pewnym momencie wyciągnął piwko, a właściwie dwa chcąc mnie poczęstować ( pan był przygotowany na niespodziewane spotkanie albo bardzo spragniony :) ) Nie przepadam za piwem, czasem jakiegoś Radlerka albo Warkę lemon wypiję, więc podziękowałam i tu stało się coś co sprawiło, że nie mogłam przestać się śmiać do końca dnia.  

Tak mniej więcej wyglądała nasza o piwie rozmowa :

- Może piweczko :)
- Bardzo pan miły ale dziękuję, nie pijam piwa :)
- Ale tak wcale, żadnego ???? Nawet w taki gorący dzień jak dzisiaj????
- Czasem zdarza mi się wypić radlerka cytrynowego ale generalnie nie lubię piwa, dziękuję
- A to poradzimy coś na to :) tu mam Nałęczowiankę cytrynową, doleje się piwka i będzie radlerek :)

padłam hahahaha

     Doszliśmy razem na szczyt i dopiero tutaj się wreszcie rozstaliśmy, bo ja wyciągnęłam termos, kanapki i zapowiedziałam, że posiedzę tam przynajmniej godzinkę a Pan musiał znikać na obiad, zawiedziony ( przynajmniej tak zapewniał ) że nie chcę jego numeru telefonu, przecież taka okazja nie zdarza się często. Żona 600 km stąd, brak współlokatorów, żyć nie umierać.

    Kto by powiedział, że ponad 70 letni mężczyzna okaże się takim kogucikiem ;)

    I tak szłam sobie kilka dni temu znajomą już trasą wspominając jurnego staruszka :) Pogodę miałam jak marzenie a pod koniec dnia kolejne osobliwe spotkanie ale najpierw troszkę wspomnień fotograficznych ;) Bardzo polecam tą trasę zwłaszcza w górę, bo na dół osuwające się piarżyska i dość nieprzyjemny łańcuch przynajmniej dla mnie stanowiłyby jakiś problem, chociaż może tylko tak mi się wydaje i warto kiedyś zejść tą trasą i samej się przekonać. Początek drogi to szlak do Doliny Małej Łąki ,potem odbicie w stronę Przysłopa Miętusiego, gdzie zachwycają widziane  pierwszy raz tego dnia Czerwone Wierchy. 






     Potem droga wije się lasem pełnym kwiatów i motyli ( tak motyli było mnóstwo, czasami siadały w grupach jak tu :










      Gdy skwar i gorąc taki spacer lasem jest bardzo przyjemny, ale w pewnym miejscu opuszcza się przyjazny cień i wchodzi się w strefę upału i księżycowego krajobrazu. Och jakie piękne widoki roztaczają się wokół. 








       Widać Beskidy z Królową Babią, piarżysko niczym pustynia suche ale jakże piękne w tej swojej surowości, łąki ukwiecone. Rozglądałam się za kozicami ale nie spotkałam tam żadnej , dopiero później schodząc z Małołączniaka w stronę Kopy Kondrackiej miałam to szczęście. Szlak prawie pusty, ledwie kilka osób spotkanych po drodze. Najbardziej dłuży się ta część drogi, kiedy wychodzi się już na grzbiet Małołączniaka i idzie się i idzie mozolnie w górę a końca nie widać. Ale za to jaki Giewont jest piękny widziany z tej perspektywy. 



      Dokładnie widać też szlak z Doliny Strążyskiej na szczyt śpiącego Rycerza. Panorama jest tak rozległa,że nawet oddalony o 25 km Nowy Targ jest wyraźnie widoczny. Nad drogą wschodzi księżyc. Tu ledwie widoczny bo mój aparat do wybitnych nie należy ale kto zechce uwierzy mi na słowo.








       Dochodząc do szczytu zauważam dwóch innych samotnych wędrowców. I tak trzy drogi, które prowadzą na Małołączniak są świadkiem spotkania trzech samotników. Zdawkowe cześć, dzień dobry i każdy z nas opuszcza ten szczyt i idzie swoja drogą. Ale zanim poszłam dalej musiałam nacieszyć oczy jeszcze ośnieżonymi Tatrami Wysokimi.  







     Spotkane zwierzęta w lesie, czy w górach są dla mnie zawsze wielką radością. Tak podświadomie czułam, że dziś zobaczę kozice na szlaku, ludzi mało,więc nie powinny być spłoszone. Spotkałam je zupełnie niespodzianie szukając ustronnego miejsca hahaha.





  I jeszcze kilka ujęć z Kopy Kondrackiej:)









        I teraz jest odpowiedni moment na opowiedzenie o spotkaniu, które dało mi dużo do myślenia i sprawiło, że moje postrzeganie "turystów" uległo diametralnej zmianie. 

       Schodząc z Kopy Kondrackiej w stronę Przełęczy pod Kopą zauważyłam osobliwe, różowe zjawisko z siatką foliową w ręce. Biegało to dziewczę i pstrykało telefonem zdjęcia a to Giewontowi, a to wychylała się na słowacką stronę. A ja tylko myślałam, czy to się dzieje na prawdę ? Koło Kasprowego nie takie przykłady się widzi ale tutaj ? Takie osoby spotykałam do tej pory tylko na zdjęciach hejtowanych przez zacnych Tatromaniaków a i tak większość z nich to były zwykłe ustawki. Przez chwilę myślałam jakby tu zrobić jej zdjęcie, żeby nie czuła się jak okaz osobliwości. Schodzę niżej a ona sama podchodzi do mnie w swoich sportowych bucikach pytając czy wiem gdzie ona jest i czy zrobię jej zdjęcie, bo ma dość już selfi . Powiem szczerze ręce mi opadły. Ja zrobiłam zdjęcie jej ona mi ale i tak nie śmiałam jej zrobić zdjęcia ukradkiem. Objaśniłam jej gdzie jest, co jest dookoła nas, a widać stamtąd niezły kawałek Tatr. Natalia- bo tak ma na imię ta dziewczyna była ciekawa wszystkiego i poprosiła, żebyśmy zeszły razem do Kuźnic. Pierwsze wrażenie niekorzystne- różowe blond dziewczątko z siatką w ręce i torebką na ramieniu a potem spędziłyśmy ze sobą schodząc półtorej godziny, w czasie której opowiedziała mi wiele o sobie, swojej pracy, wsi z której pochodzi i że zdarzało się jej iść 20 km z pracy do domu gdy ostatni bus jej uciekł i o pracy w Holandii gdzie obierała cebulki tulipanów. To i wiele innych spraw opowiadała z taką szczerością, radością, bez pretensji do świata i ludzi. Urzekła mnie jej prostolinijność, dobroć, ciekawość gór, chęć skorzystania z tego, że po raz pierwszy jest w Tatrach i może zobaczyć Giewont z bliska a nie tylko z pocztówki albo z ulic miasta. Tak, poszła w nieodpowiednich butach, bez mapy i plecaka ale to było słodko-spontanicznie. Miała dojść tylko na Halę Kondratową ale pomyślała, że może pójdzie jeszcze kawałek a potem jeszcze dwa kroczki i tak doszła do Przełęczy pod Kopą Kondracką. Myślała, że ma lęk wysokości i to gdzie zaszła to dla niej najpiękniejsza chwila ostatnich tygodni. Natalia kupi sobie na pewno plecak i lepsze buty, kijki i lekką kurtkę ale już ma to co najważniejsze: górskiego bakcyla, miłość do Tatr, która jest chorobą nieuleczalną. Najważniejsze co posiada to piękne otwarte serce.
     Dzięki niej już na zawsze będę inaczej postrzegać różowe, blondynki z reklamówką w ręce i otwartą buzią ze zdumienia nad pięknem tego co widzą :) życzę jej wszystkiego najlepszego, ściskam i dziękuje że stanęła na mojej drodze.
Nie pokażę jej buzi, ale na dowód, że to spotkanie na prawdę miało miejsce okrojona wersja :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz