środa, 14 września 2022

Szkoła, co miło wspominam?

 



    Długo myślałam nad tym zadaniem. Lubiłam chodzić do szkoły, chyba dlatego że lubię rutynę, bo raczej nie z sympatii do dzieciaków w klasie. Tak na prawdę nie mogłam doczekać się września, dwa miesiące wakacji to wystarczająco długo by zapomnieć co złego się działo w poprzednim roku szkolnym i zatęsknić za nowym. Nauka przychodziła mi z łatwością, najbardziej lubiłam matematykę, chemię i polski, bo jeśli byłam na lekcji to nie musiałam się ich uczyć, samo się zapisywało w plikach pamięci. Nie znosiłam za to biologii i geografii bo tu, żeby mieć przyzwoitą ocenę musiałam ryć niczym rzeźbiarz w lipie i to w każdej szkole a przeszłam ich kilka w historii mojej edukacji.

Przechodziłam z klasy do klasy, znajdowałam się zawsze czołówce, świadectwa z czerwonym paskiem, żeby nie dostać na dupie takiego o podobnym kolorze, ale odkąd przestałam trenować wyczynowo w szkole mistrzostwa sportowego nie czułam więcej chęci do rywalizacji więc wszelkie olimpiady i konkursy omijałam szerokim łukiem, bo co jak wszyscy odkryją że nie jestem wcale wyjątkowa w niczym....Szaraczek taki, zrobić tyle ile muszę a poza szkołą miałam swój świat książek, muzyki, rękodzieła, filmów.

    Aż do czasu liceum, kiedy język polski stał się moją fascynacją, ale także zmorą i przekleństwem. Pamiętam pierwsze lekcje, wszyscy tacy mądrzy, oczytani, elokwentni - nastoletnia inteligencja. Czułam się jak niedouczony burak. Pięknie opowiadali swoje mądrości a jednak siadali na miejsce z trójami. Boże jak ja się bałam, że jak przyjdzie na mnie kolej to będzie totalna masakra.

- niech mnie nie zauważy- prosiłam Świat ....

   A jednak ku własnemu zdziwieniu, moje wypowiedzi były bardzo dobrze oceniane ale długo nie wiedziałam czy to zasługa mojego intelektu czy dekoltu, w który z chęcią zaglądał profesor...

Dużo pisaliśmy. Moje wypracowania wracały najczęściej pokreślone czerwonym długopisem z oceną dostateczną. Do czasu.... to mogła być druga klasa liceum.

Punktem zwrotnym był temat wypracowania " Czy Sienkiewiczowi należała się nagroda Nobla "

Na prawdę kochałam pisać prace z polskiego, nauczyciel zawsze wymyślał ciekawe, czasem intrygujące tematy ( np ciąg dalszy bajki o Kopciuszku - oj tu się konkretnie wyżyłam  😂 ) robiłam plan zadania a potem następował flow 😊 

Zrobiłam dokładny research na temat samego Nobla i historii nagrody. Dowiadywałam się sporo o Sienkiewiczu i jak był postrzegany przez sobie współczesnych odbiorców. Jakie znaczenie miała sytuacja polityczna Europu na decyzje komisji. Oczywiście skupiłam się także na samej powieści. A były to lata 80-te, czasy sprzed cyber świata. Godziny spędzone w czytelni i bibliotece. Wciągnęła mnie ta historia, czułam się jak dziennikarz śledczy 😊 

Praca zajęła mi 16 kartek papieru kancelaryjnego spisanego drobnym pismem. Zaniosłam ją nauczycielowi z duszą na ramieniu, jakbym oddawała do oceny cenny skarb. Czy mnie doceni? Tak dużo włożyłam w nią pracy i serca....

Minął tydzień, pamiętam jak dziś. Profesor Kamiński stanął przed moją ławką trzymając w ręce plik  kartek i przy całej klasie powiedział, że ma dość oceniania moich prac dostatecznie, bo są warte najwyższej noty. A że system oceniania jest bezwzględny dla takich osób jak ja od tej pory oceniał mnie podwójnie, osobno za treść, osobno za ortografię, która tak okrutnie obniżała moje oceny. Mimo, że bardzo się starałam i sprawdzałam kilkakrotnie treść nigdy nie udało mi się zauważyć, sprawdzić wszystkich błędów., a wystarczyły 3 żeby wypracowanie lądowało z dwóją 😢

Jaka ja byłam z siebie dumna 😄 Fruwałam ze szczęścia, bo okazała się że umiem pisać a moje słabe oceny nie wynikały z marnej treści.

Minęło 35 lat od tamtej chwili a ja nadal pamiętam to uczucie dumy z siebie. 

Teraz google wyłapuje moje potknięcia a i ja jako wzorowa kujonka nauczyłam się wielu słów na pamięć :)))))


Czereśnie zawsze musza być dwie


 

Właśnie kończy się lato. Jestem jesienną dziewczyną, więc wkraczam w moja ulubiona porę roku, czas pod wieloma względami idealny. Dzień jest długi akurat w sam raz by w mojej porannej rutynie pobudki o 5 rano załapać się na wschód słońca. To jest bardzo ważne, bo jestem team wschodzącego słońca.

Ale nic to nie ujmuje zachodowi, który też jest o idealnej porze. No bo jak tu się umówić latem na romantyczną kolację przy zachodzącym słońcu kiedy jest wtedy tak późno ? Zwłaszcza nad morzem. Z głodu umieram i zamiast celebrować pyszne jedzenie ( co umiem doskonale :) ) hamuję jak mogę odgłosy burczącego brzucha coby nie zagłuszać rozmowy przy stole. Zimą jest jeszcze gorzej bo kolacja zaraz po podwieczorku to jednak za blisko.
Jesienią jest idealnie.
Ale chciałam jeszcze coś o lecie powiedzieć. Czy też tak masz, że szybko zapominasz to co najgorszego się latem dzieje? Bo ja tak zawsze miałam, że już we wrześniu nie pamiętałam komarów i ich jadowitych, latających kumpli, którzy latem tak mnie gryzą, że całe wakacje moje ciało było pełne swędzących bąbli. Już nie pamiętałam poobijanych kolan i tego jak delikatnie ściągałam z nich strupki. A najbardziej pamiętam początek lata, kiedy można było pluć pestkami czereśni na odległość i mieć ich cały zapas przewieszony przez uszy niczym kolczyki. To dlatego czereśnie zawsze musza być dwie, żeby nie spadły. 
Mimo to, że nadal z utęsknieniem czekam na lato i wakacje to wrzesień kocham najbardziej za idealna temperaturę, kolory, długość dnia, kolejny początek roku i jarzębinę. 

czwartek, 1 września 2022

przebaczenie

 


                                                Przebaczenie jest kluczem do wolności.

Kiedyś bliżej mi było do starotestamentowego podejścia do sprawiedliwości: oko za oko, ząb za ząb, strata dłoni za kradzież. Po czasie okazało się, że to tylko teoretyzowanie, jak o większości ważnych wyborów, których jeszcze nie dane mi było doświadczyć.

W ogóle, jakie to dziwne jest, ze chętnie rozprawiamy o tym co zrobilibyśmy na czyimś miejscu, jakbyśmy doskonale wiedzieli jak zareagować mimo, że nigdy nie byliśmy w takiej samej sytuacji.

Jak bardzo byłam zdziwiona i zaskoczona gdy tak się zdarzyło, że ktoś najbliższy bardzo mnie skrzywdził i nienawidziłam po raz pierwszy w życiu tak mocno, że chciałam by żył w bólu i upokorzeniu, żeby się potykał na prostej drodze, fortuna przestała sprzyjać, dziewczyna go zostawiła i stał się pośmiewiskiem dla naszych wspólnych znajomych. Jego widok sprawiał mi tak ogromny, także fizyczny ból, że nie mogłam znieść jego obecności w tym samym pomieszczeniu. Ciało mi sztywniało, łzy napływały do oczu, ręce zaciskałam w pięści a paznokcie wrzynały mi się w dłonie aż do krwi.

Trwało to bardzo długo, aż wreszcie dotarło do mnie, że robię krzywdę sobie. Ta nienawiść i sprawdzanie, czy moje klątwy działają pozbawiły mnie radości i chęci życia.

Ktoś powiedział mi: czas odpuścić, przebaczyć. Ale jak to zrobić, kiedy wybaczenie mu oznaczałoby zwolnienie go z odpowiedzialności za to co zrobił. Tak po prostu darować? Ale jak ?

Nie wiedziałam jak się przebacza. Czy mam odprawić jakiś szamański rytuał z kadzidłem i bębnami? Zrozumieć dlaczego był podły i wziąć na siebie winę? Powiedzieć: wybaczam i stanie się cud niepamięci? Tyle sprzecznych myśli kotłowało mi się w głowie, aż przyszło do mnie takie zdanie:

Przebacz, nie dlatego, że ten ktoś zasługuje na przebaczenie. 
Przebacz, bo Ty zasługujesz na spokój

I w tym momencie pancerz nienawiści, którym tak się solidnie zabudowałam pękł. Zaczęłam się karmić dobrymi myślami, słuchać relaksującej muzyki, oglądać pogodne filmy, jeść zdrowe, pyszne jedzenie. Dałam sobie wiele czułości, zrozumienia dla rozpaczy która mną kierowała zbyt długo i nawet nie wiem kiedy przyszło przebaczenie a z nim spokój. 
Dawniej nie przyszło by mi nawet do głowy, że przebaczenie to siła, która nie tylko daje wolność ale i szczęście.

poniedziałek, 22 sierpnia 2022

cytryna

 



Jeśli życie przynosi Ci cytryny to zrób z niech lemoniadę.

A gdyby tak podejść do prezentów inaczej? Nie lubisz cytryn?- nie bierz ich, udawaj, że ich nie ma, schowaj pod stół, albo oddaj sąsiadce, może się ucieszy. Tyle, że życia nie oszukasz jak uzna że te cytryny musisz przerobić to będzie w ciebie tak długo nimi rzucać aż zrozumiesz. 

I to jest bardzo pozytywne i praktyczne podejście do tematu niechcianych, niewygodnych sytuacji jakie nas spotykają. Możesz siedzieć i marudzić albo wykorzystać to co masz.

Nie lubisz lemoniady? Może posmakuje Ci ciasto cytrynowe? Albo zrób z niej sok z dodatkiem imbiru, przyda się zimą do herbaty. Skórkę zetrzyj na zesty, ususz, będzie świetnym dodatkiem do wielu dań. Nie martw się, dostaniesz tyle cytryn ile potrzebujesz, nie zasypią cię po sufit. 

Najlepszym przykładem osoby która zawsze korzysta z darów świata jest moja córka. Świetnie gotuje ale rzadko idzie na zakupy z listą produktów na które ma ochotę. Ratuje świat kupując przecenione produkty i te którym grozi wyrzucenie za zbyt bliską datę przydatności. Przyjmuje każdą ilość jedzenia której ktokolwiek chciałby się pozbyć. Z nich czaruje wystawne, kilkudaniowe kolacje i desery. I czasem wszystko jest z cukinii bo akurat jej było za dużo. Cieszmy się tym co mamy, nie narzekajmy, że świat taki niedobry, znowu cytryny nam zsyła gdy bananów pragniemy. Bądźmy uważni na to co Życie nam chce powiedzieć kolejną porcją cytryn i kreatywni by tego daru nie zmarnować.


Spotkałam się z podobnym zdaniem: Jeśli prosisz Świat o koło a daje ci prostokąt, bierz go.


To mi przyszło no myśl w temacie cytryn i lemoniady , czyli zadania z Iskry- Platformy Kreatywnych kobiet i owocowego zadania 



wtorek, 16 sierpnia 2022

Zakazany owoc

 



Tak sobie myślę, że gdyby Bóg nie zakazał Adamowi i Ewie jeść jabłek ze swojego sadu to nie byłoby kuszenia i konsekwencji w postaci życia na ziemi. Byłaby nuda, nic by się nie działo. 

Bóg zrobił to z premedytacją. Dziś wiemy, że zastosował podstawową technikę manipulacji. Powiedz komuś, żeby nie myślał o słoniach to będzie je widzieć nawet wśród obłoków na niebie.

Zachciało się Bogu życia, takiego prawdziwego, z emocjami, uczuciami, nieprzewidywalnego ( chociaż to może być wątpliwe, bo podobno w Kronikach Akaszy zapisano wszystkie możliwe warianty naszych decyzji) a ci rajscy lokatorzy siedzieli w pięknym ogrodzie, opalali nagie ciała, objadali się śliwkami i nawet nie wpadli na pomysł, żeby sprawdzić co się kryje za gęstymi krzakami malin na końcu ogrodu. Ludzie bez żadnego polotu i wyobraźni.

I tak mądry Bóg sprytem popchnął ludzi do przeżywania życia. 

Zasiał w Rodzicach ziarenko poznania. Nazwał jabłko owocem kryjącym klucz do poznania całej mądrości świata. Dał ludziom możliwość wykorzystania wolnej woli, żeby ruszyli w końcu głowę i zaczęli kombinować. Dał też węża, który zasieje w nich wątpliwość i zachęci do rebelii. Dał też Ewie spryt, żeby całą winę na grzech zwalić na Adama :D . Przecież ona nie zjadła jabłka :) A Adam mógł odmówić :)

 Bóg miał wreszcie pretekst, żeby wyrzucić ich z bezpiecznego, nudnego raju i zacząć największą przygodę jaką mamy tu na ziemi czyli życie. Dlatego sądzę, że największym sensem życia jest właśnie życie. Piękno jakie nas otacza, emocje, uczucia, inni ludzie. Często bywa ciężko i tracimy wtedy wiarę , bywamy zdradzeni, narażeni na ból, okrucieństwo ale to mija. Jest też piękno przyrody, muzyka, miłość, zaufanie, dobroć, piękni ludzie. Wiele zależy od nas.

 A wszystko o za sprawą zakazanego owocu :)


sobota, 30 lipca 2022

Szaleństwo #ćwiczenie z szuflady



Kiedy ostatnio zrobiłaś coś czego nikt po Tobie się nie spodziewał? Co to było? I jak się z tym czułaś? 


Ten wpis to odpowiedź na newslatter Alex Makulskiej.


Zdałam sobie sprawę, że już dawno nie zrobiłam nic równie szalonego jak to co się stało 8 lat temu. Rok 2014 był rokiem moich największych wyzwań. Zaczęło się w kwietniu od kupna samochodu w przeddzień moich urodzin. Potem przygoda ze zdobyciem Korony Gór Polski i do końca roku zdobyłam 27 z 28 szczytów ( Rysy są nadal niezdobyte i takie raczej pozostaną ) Ale najważniejsza szaleńcza przygoda tego roku stała się latem.

Postanowiłam wybrać się w podróż sentymentalną, której celem było małe miasteczko Millau w pd-zach części Francji. Na pewno nikt się tego po mnie nie spodziewał. Opisywałam już jaką dumą napawa mnie to, że w ogóle jeżdżę autem i ile musiałam przejść by wreszcie zaprzyjaźnić się z samochodem. 

Nawet ja się nie spodziewałam że pewnego dnia wyruszę w podróż za granicę i samotnie przejadę 6 tyś km.

Odwlekałam przyjazd do Millau, chciałam być tam jak najszybciej a równocześnie bałam się swojej reakcji na to miejsce. Więc Świat dał mi po drodze przygody. Gubiłam się z gps-em do granicy, nocowałam w kamieniołomie o czym dowiedziałam się rano gdy budziły mnie ogromne auta pędzące do pracy. Dalej jechałam z mapą papierową, bo to czasy kiedy nie było jeszcze smartfonów ( przynajmniej ja nie miałam ) więc w Dolinie Renu zgubiłam się jeszcze bardziej. Nocowałam na parkingach dla tirów albo w szczerym polu. Na autostradzie między autami jadącymi ponad 200 km/h zepsuł mi się samochód i wszyscy na mnie trąbili. A jak wreszcie udało mi się w jakiejś wsi zjechać z autostrady to nikt nie mówił po angielsku a ja po niemiecku umiałam tylko: maine auto kaput . W dodatku nie miałam roamingu, żeby dodzwonić się do polskiego ubezpieczyciela po pomoc. Na szczęście ludzie lubią pomagać i wszystko skończyło się dobrze :) 

Co więcej po francusku też nie mówię a Francuzi po angielsku słabo. A nawet tam przeżywałam przygody już nie usterkowe ale matrymonialne :)  a nawet dostałam od świeżo poznanej pary zaproszenie na ślub w Clermont Ferrant. 

Po ponad tygodniowej podróży dotarłam do Millau. Przyjechałam tu by odwiedzić grób mojej Miłości w pierwszą rocznice śmierci. Czułam potężny ból, samotność, żal, smutek ale też anielską opiekę, duchowe wsparcie. Dotarło do mnie, że to na prawdę się stało i coś we mnie pękło, zapewne serce po raz kolejny....

Ale to nie koniec, jeszcze miałam kilka tysięcy kilometrów powrotnej drogi do domu wybrzeżem Morza Śródziemnego, potem przez wysokie przełęcze Alp, zaglądając przez granicę w kierunku mojego podróżniczego marzenia -Szwajcarii by znowu przez Niemcy wrócić do Polski. 

To była 3 tygodniowa, niewątpliwie szalona, samotna, pełna przygód podróż, o którą nikt by mnie nie podejrzewał. 

......................................................................


Teraz myślę, że tam się tyle działo, że wystarczyłoby materiału na 10 odcinkowy serial :)))))))) 

piątek, 15 lipca 2022

Z czego jestem dumna?

 



      Jest sporo rzeczy z których jestem mega dumna, chociaż lata całe słyszałam, że nie ma się czym chwalić, trzeba być skromnym, to nie Ameryka. Do diabła ze wstydem, mam powody i będę się chwalić! To jak wysyłanie wdzięczności do Wszechświata :) Jestem dumna z tego, że jako nastolatka sama nauczyłam się szyć i ta umiejętność jest teraz moją pracą, że dostałam się na prawo na UJ w czasach kiedy zdawało się egzaminy na studia a wujek krzyczał, że tu mu kaktus urośnie jak mnie przyjmą ( wskazując na dłoń ), odważyłam się pisać i publikować moje teksty, rzuciłam papierosy po latach nałogowego palenia, ułożyłam z puzzli "Szał" Podkowińskiego ( zajęło mi to 3 miesiące) , przeszłam prawie wszystkie tatrzańskie szlaki w tym Rohacze . Ale najbardziej ze wszystkiego jestem dumna z tego, że jeżdżę autem :) 

     Zacznę od początku.   

     Prawo jazdy zrobiłam w wieku 18 lat. Trafiło mi się fuksem, dzięki temu że wylosowałam jako pierwsza jazdę po mieście i miałam zawieźć komisję na plac manewrowy. Najpierw się przestraszyłam, czy ja muszę być pierwsza!? Tyle się nasłuchałam o groźnych egzaminatorach, a w dodatku zepsuło się auto na którym się uczyłam jeździć. Bardzo się bałam, ale nie szukałam wymówek, tylko wsiadałam za kierownicę, poprawiłam lusterka i w drogę :) Będę mieć to przynajmniej szybko za sobą :) O dziwo jazda poszła mi znakomicie, egzaminator pochwalił a na placu manewrowym kazał zaparkować przodem a potem tyłem. Przodem udało się za pierwszym razem za to parkowanie tyłem okazało się niewykonalne. Ja czerwona, łzy w oczach, instruktor przysięga, że to tylko stres i nieznane auto, czekamy na werdykt. Egzaminator popatrzył mi w oczy i powiedział: tak pięknie się pani patrzyła w lusterka w czasie jazdy że nie mam sumienia pani oblać. W ten sposób zdałam egzamin na piękne oczy. 

     Mam 18 lat, jest rok 1988, o aucie nie mam nawet co marzyć. Jedyna nadzieja, że tato pożyczy mi swój. Niestety uznał, że 30 godzin jazdy to nic, na pewno nic nie umiem. A po tym jak przyjechałam po niego i mamę na imprezę bez włączonych świateł w środku nocy upewnił się, że koniec z moim jeżdżeniem :( 

     Minęło kilka lat, wyszłam za mąż, kupiliśmy poloneza. Nieśmiało pomyślałam, że może teraz zacznę jeździć? 

-Jak jedziesz?! Za blisko środka! jedziesz poboczem! za wolno! za szybko! zmień bieg, nie słyszysz jak to auto rzęzi ? pamiętasz, że nie jeździ na powietrze? 

   W dodatku tak się zestresowałam, że ruszając zamiast jedynki włączyłam wsteczny i tak gazowałam zdziwiona że nie jedzie tam gdzie chciałam, że rozwaliłam ogromny klomb i zniszczyłam ogrodzenie....

    Panowie ( tata i mąż ) mimo, że się nie lubili to jednak zgodnym chórem uznali, że nie każdy musi jeździć samochodem, a ja najwyraźniej się do tego nie nadaję :(

  Uwierzyłam im, zwłaszcza że ostatnie automobilowe doświadczenia przyprawiły mnie o depresję i bezsenne noce, a jak już zasnęłam to śniło mi się, że nie mogę zahamować i przejeżdżam pieszych na pasach, albo spadam autem w przepaść. Byłam roztrzęsiona i rozczarowana sobą.

     I tak mijały kolejne lata, miałam prawie 40 lat i świat wywrócił się do góry nogami. Wszystko w co wierzyłam, człowiek, któremu ufałam i kochałam zawiódł mnie. Musiałam zaczynać życie od nowa i ponownie naszła mnie myśl: przecież nie jestem głupia, widzę że samochodami jeżdżą ludzie o różnej inteligencji. Dam sobie jeszcze jedną szansę. Wykupiłam cztery lekcje jazdy. Po drugiej godzinie instruktor wysłuchawszy moich historii i obaw dotyczących tego, czy w ogóle dam radę zaśmiał się i krzyknął : dziewczyno, ty masz talent do jeżdżenia! Jesteś stworzona do tego !

    I uwierzyłam mu :)

    Tydzień później wyprowadził się mój mąż a wprowadził piękny, lśniący, trzynastoletni, szafirowy Ford-Ka . To była miłość od pierwszego jeżdżenia. Od tej pory jeżdżę z ogromną przyjemnością. Nie straszny mi Kraków, czy Warszawa, przejechałam pół Europy, pracowałam jako przedstawiciel handlowy, wtedy jeździłam 1500 km tygodniowo. Forda już nie ma ale Roomster spełnia wszystkie moje automobilowe potrzeby. I na prawdę codziennie wsiadając za kierownicę jestem z siebie szalenie dumna, że mimo strachu, wyśmiewania, koszmarów sennych znalazłam w sobie moc by to przerwać, strzepnąć kurz uprzedzeń, chwycić za kierownicę i czerpać z jazdy dziką  przyjemność.

A tyłem nadal nie umiem parkować ;)