wtorek, 27 czerwca 2017

Norwegia - wspomnienia: czerwiec 2015 r. cz1







     Całkiem niedawno wróciłam z Norwegii. To moja druga wizyta w tym pięknym kraju.
Pierwszy raz byłam dwa lata temu i przyznam, że była to przygoda życia zarówno dla mnie jak i dla Ady. Nie, żeby się działo coś szczególnego, nie groziło nam niebezpieczeństwo, a nocowanie w namiocie to zwyczajna sprawa dla wielu  ( chociaż to był nasz pierwszy raz :) )  ale wyjście matki z córką na 5 dniowy treking w nieznane był dla nas ogromnym przeżyciem, co więcej utwierdził nas w przekonaniu, że razem podróżuje się nam znakomicie.
Mam szczególne podejście do życia i tego co się dzieje wkoło mnie. No co dzień nie lubię niespodzianek, peszy mnie spontaniczność i lubię mieć chociaż z grubsza a najlepiej w szczegółach wszystko zaplanowane. Wiele się zmienia gdy wyjeżdżam ...... ktoś może to nazwać brakiem odpowiedzialności albo naiwnością, ale mam coś takiego w sobie gdy wyruszam na włóczęgę co nazywam zaufaniem do Świata. Wierzę w to, że dostanę wszystko to co potrzebuję, że wszystko co mnie spotka będzie miało sens, i będzie dla mnie dobre. Nie wątpię gdy mgła zasłania widoki, gdy woda kończy się w bidonie, gdy upał pali ciało albo zaczyna lać rzęsisty deszcz. Jestem wdzięczna za wszystko. Gdy brakuje mi picia okazuje się, że przy drodze znajduję czyste źródło wody albo szlauch wystaje zza ogrodzenia. Gdy byłam głodna, ktoś wystawił kosz jabłek dla każdego kto chce się posilić. A mgła, która mogłaby zamienić ten wyjazd w katastrofę stworzyła magiczny, niepowtarzalny klimat a potem i tak ustąpiła, więc nie było o co się martwić :)

      A co cię działo za pierwszym razem ???
Pierwsze zaskoczenie było już chwilę po opuszczeniu samolotu. Czyste powietrze !!!! Rześkie, krystaliczne a co najważniejsze słońce świeciło mocno i było tak wysoko jakby była godzina wczesnopopołudniowa a to było po 22ej w nocy !!! Wspaniałość powietrza wprawdzie została lekko przytępiona zapachem gnoju który ochoczo rozlewano na przydrożne pola ale inne zalety zdominowały chwilowy lekki dyskomfort. Do każdego zapachu jak i smrodku można się przyzwyczaić, poza tym przecież czekała nas przygoda :)







I tak było : spanie pod namiotem.



W pierwsza i ostania "noc" na podobno jednej z najpiękniejszych plaż na świecie w pobliżu lotniska Sola koło Stavanger. 



Druga noc gdzieś w lesie na miękkiej ściółce....spało się wspaniale..... 




       Kolejna noc pełna wrażeń. Bardzo zmęczone po 6 godzinach marszu góra/ dół nie wiedząc tak na pewno czy dojdziemy tu gdzie chcemy :) dotarłyśmy do jeziora skąd tylko kilkanaście metrów dzieliło nas od początku naszego jutrzejszego szlaku czyli głównego celu naszego przyjazdu- Preikestolen zwanym także Pulpit Rock. Drugi powód dla którego ta noc była niezwyczajna to zamieszanie spowodowane przez kogoś kto chciał nas przegonić z naszego kempingu o drugiej w nocy. Wyjrzałam z namiotu a tu młody mężczyzna jak mantrę powtarzał po angielsku: proszę stad iść, to teren prywaty. Facet musiał się zdziwić kiedy z namiotu wyjrzałam ja- dojrzała kobieta zamiast małolatów jakich się zapewne spodziewał. Ja też się zdziwiłam, bo mgła była taka gęsta, że nie widać było nic na wyciągnięcie ręki a poza tym latały chmary muszek, które pokąsały mnie niemiłosiernie. Naliczyłam 20 ukąszeń na jednej stopie i przestałam liczyć bo to był dopiero początek. Jak można kogoś wyrzucać ze śpiwora w takich niemiłych okolicznościach ???? O 6 rano obiecałyśmy się zwinąć i tak też zrobiłyśmy idąc naprzeciw kolejnej przygodzie :)

    Czyli nie wszędzie można rozbić namiot, mimo takiej opinii jaką słyszałyśmy przed wyjazdem. 


Żeby zakończyć sprawę naszych noclegów.....



Kolejny spędziłyśmy w najbardziej cywilizowanym miejscu na naszej drodze czyli na polu kempingowym. Było cudnie, bo mogłyśmy się umyć po raz pierwszy od 3 dni :) a poza tym nie zapłaciłyśmy ani grosza ( właściwie korony).

     5 dni i 5 nocy które trwały tak długo jakbyśmy spędziły w Norwegii przynajmniej dwa tygodnie. Ale nie dlatego, żeby nam się czas dłużył.... o nie !!! .... tylko spotkało nas tam tyle, że wydaje się niemożliwe, żeby nasza przygoda trwała tylko 5 dni . Przeszłyśmy na własnych nogach 120 km plus dwie przeprawy promem. Niosłyśmy ze sobą wszystko czego potrzebowałyśmy i mimo, że nie miałyśmy karimat ani kuchenki gazowej a nasze zasoby finansowe były dość ograniczone nie zabrakło nam niczego. Chociaż naszym celem był Preikestolen to najlepiej wspominamy pewne niezwykłe spotkanie ze starszym Norwegiem:

     Idziemy sobie spokojnie wzdłuż drogi a tu zatrzymuje się dość duży samochód jadący z naprzeciwka, wysiada jakiś człowieczek-  macha do nas i coś mówi. Nie szukamy stopa, z resztą jedzie w przeciwną stronę, nie znam gościa , niech sobie macha co mi tam. Ale on nie przestaje, aż głupio tak go ignorować.... No dobrze, dowiem się o co mu chodzi....... Okazało się, że On widząc nasze wypchane plecaki zainteresował się skąd jesteśmy, czy nie potrzebujemy jakiś wskazówek, pomocy i jakie mamy plany. Opowiadał, że niedawno był kilka dni w polskich Tatrach chodząc od schroniska do schroniska i gdy dowiedział się, że jesteśmy z Podhala i kochamy góry i chcemy zobaczyć jak najwięcej zaproponował, że podwiezie nas do szlaku mało uczęszczanego zwłaszcza przez obcokrajowców a niezwykle pięknego.  Może to znowu objaw mojej naiwności ale wsiadłyśmy ochoczo do kabiny jego auta. W końcu nas było dwie a on jeden, poza tym przewyższałyśmy go wzrostem a ja to na pewno też wagą hahaha. Po drodze ciekawie nam się rozmawiało, ale to nie koniec troski Norwega o nas. Zawiózł nas na początek oznakowanego szlaku, opisał mniej więcej jak wygląda trasa, żebyśmy się nie zgubiły i dał nam swój numer telefonu a my dałyśmy nasz, bo uparł się, że sprawdzi czy z nami wszystko w porządku. Zadzwonił po dwóch godzinach, bo według jego doświadczenia tyle potrzebowałyśmy by dojść na szczyt. To było dla nas ogromne zaskoczenie i niezaplanowana atrakcja. Widoki przecudne, odetchnęłyśmy od warkotu aut, który towarzyszył nam od rana idąc poboczem drogi, a co najważniejsze byłyśmy bardzo wzruszone tym, że ktoś zupełnie obcy zatrzymuje się i rozmawia z nami a potem chce nam pokazać "swoje" miejsca w okolicy, specjalnie nadkładając drogi. 

      Nauczeni jesteśmy, żeby bać się ludzi. Przecież zwłaszcza na samotne kobiety czyha mnóstwo niebezpieczeństw. Może miałyśmy po prostu szczęście a może to zaufanie jakie dałyśmy losowi zaprocentowało? Kto wie ????

    A czy było warto?.....oj było warto :) Gdybym kiedyś przyjechała w te okolice raz jeszcze, a najlepiej własnym autem to Varlivarden będzie na liście do ponownego odwiedzenia. 




      Ciekawostką jest to, że w Norwegii każdy turystyczny szlak oznakowany jest na czerwono. Natomiast po drodze bywają rozwidlenia i tylko czasami jak tutaj wyraźnie opisane są kierunki końcowe. Jak się następnego dnia okazało, gdy maszerowałyśmy w stronę początku szlaku na Prekestolen przez góry i doliny należy polegać bardziej na znajomości kierunków świata i mieć tzw. czuja bo o tak jasno wytyczonych szlakach jak w Polsce można tu zapomnieć.Turystów poza głównymi punktami na norweskiej mapie must see jak na lekarstwo, więc nie ma kogo spytać.  A może warto kupić kompas i dokładna mapę ????? Hmmm..... coś marne z nas podróżniczki hahahaha ..... dobrze, że szczęście i dobry humor nas nie opuszczały :)
    Ale co się mogło stać ? miałyśmy namiot, jedzenie i kilka dni do wylotu samolotu ;)


A oto jak wyglądał nasz niespodziewany szlak :)




















O tym jak dotarłyśmy na Preikestolen i co się tam działo opiszę w następnej opowieści :)


CDN.......:)

2 komentarze:

  1. Wspaniała relacja :) Piękne foty :) Już nie mogę się doczekać dalszego ciągu .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciąg dalszy prawie napisany , Marysiu jutro lub pojutrze będzie gotowy :) Cieszę się,że Ci się podoba :)

      Usuń