sobota, 25 czerwca 2022

Zielone

 



   Chociaż skończyłam jakiś czas temu 50 lat to doskonale pamiętam siebie sprzed trzydziestu paru lat. Nic o życiu nie wiedziałam, żyłam pod kloszem, który nade mną zawiesili rodzice i mądrzyłam się jak powinno wyglądać życie.

 

  Wyobrażałam sobie co będę robić, gdy wreszcie wyprowadzę się z domu, a co najważniejsze miałam receptę na każdy życiowy problem w pracy, związku, czy z wychowaniem dzieci.

   Nie zapominałam oczywiście o złotych radach dla innych, przecież wszystko wiedziałam, miałam przemyślane, przeczytane, przeoglądane sytuacje w filmach.

   I nie będę teraz mówić, że dorosłam, zmądrzałam, spokorniałam. Wyprowadziłam się z domu, założyłam psią i ludzką rodzinę. Czy teraz wiem jak żyć?

 

   O nie!!! Już nikomu nic nie radzę. Upadłam wiele razy, życie przeciągnęło mnie po bezdrożach rozpaczy kilkukrotnie. Wszystkie rady jakie miałam kiedyś dla siebie i innych były do dupy. Bo mimo tego, co mi się wydawało nie przygotowałam się na zawirowania w życiu, one mnie dopadły znienacka i podjęłam zaskakujące decyzje. Okazało się, że można poddawać się mobingowi w pracy, że rodzice nadal nie szczędzą krytyki, mąż zdradza a dzieci wagarują a wszystkie przygotowane wcześniej rozwiązania nie działają. Depresja szaleje....

Na szczęście z czasem znalazłam rozwiązanie, bo ja jestem zadaniową dziewczyną i nie poddaję się łatwo. 

   "Wszystko mija" Nie myślę już, że mam cokolwiek na stałe i na zawsze. Początkowo byłam zła na te słowa, patrzyłam na nie z pozycji głębokiego braku. W ciągu ostatnich kilku lat nauczyłam się interpretować je na swoją korzyść, z pozytywnymi emocjami. Wszystko co złe wcześniej czy później minie i zapanuje harmonia. To co dobre też się skończy ustępując gorszym momentom. Nauczyłam się wdzięczności za każda dobrą chwilę ( tak, nauczyłam się tego, nie przyszło to do mnie samo )

   W moim sercu mam nadzieję, pokochałam ludzi . z optymizmem patrzę w przyszłość. To co niedobre daje mi szansę docenienia jasnych dni a te pochmurne przyjmuję jako naukę.

  Czasem narzekam, jestem tylko człowiekiem i potrzebuję wyładować emocje. Płaczę, skarżę się, siadam w kącie i słucham Cohena albo Młynarskiego:


Jeszcze w zielone gramy, jeszcze nie umieramy

Jeszcze się spełnią nasze, piękne dni, marzenia, plany

Tylko nie ulegajmy przedwczesnym niepokojom

Bądźmy jak stare wróble, które stracha się nie boją

My możemy być w kłopocie, ale na rozpaczy dnie

Jeszcze nie, długo nie.....

    Szybko się otrząsam. Patrzę w lustro, głęboko w oczy i mówię sobie : kocham Cię, jesteś wystarczająca jaka jesteś, Bóg bubli nie tworzy. I działam dalej :) 

piątek, 17 czerwca 2022

Dom

 




    Oto nowy temat z Iskry - platformy kreatywnych kobiet.

 

        Ciągle o nim myślę i przygnębia mnie to. Dom.... mam wyobrażenie idealnego domu stworzone przez filmy, książki, innych ludzi. Jako dziecko bardzo tęskniłam za domem, źle znosiłam wyjazdy, przepłakiwałam noce. Wracałam do domu chętnie, ale nie do zapachów, rodziny, Mój dom to była moja samotnia, pokój w którym mieszkałam, misiek do którego się przytulałam, chociaż był szorstki i nie miał oka. Epizody, gdy mieszkała z nami babcia pachniały, kluskami leniwymi, sernikiem i roladą biszkoptową oraz książkami. Babcia czytałam namiętnie. Chodziła do biblioteki raz w tygodniu i przynosiła stertę książek...  

     Próbowałam zrobić sobie w domu/pokoju  mój azyl, powiesiłam plakaty Georga Michaela, przemeblowałam, żeby mi było wygodnie...ten mój dom wytrwał do wieczora, do powrotu rodziców z pracy, wszystko musiało wrócić na stare miejsce....

     Wyszłam za maż i moim domem stał się dom teściowej. Była cudowną kobieta ale to był jej dom, nie mój. Przemieszkałyśmy ze sobą 20 lat....

     A teraz? Czy jest już za późno na stworzenie domu? Dzieci dorosły i też nie mają wizji bezpiecznego, pachnącego ciastem, spokojnego domu. Mąż wybudował sobie nowy dom i zaprosił nową strażniczkę ogniska domowego a ja zostałam jak ta sierota na zgliszczach przeszłości. Każda szuflada, firanki, talerze i noże były niemym świadkiem życiowej porażki. Wzięłam piłę i przerżnęła nasze łóżko i to było wszystko na co miałam silę. Dopiero rok temu, po 10 latach od tego wydarzenia powstałam i zmieniam swoje otoczenie. Wyrzuciłam wszystko, zerwałam podłogi, zbudowałam sobie nową przestrzeń, zaplanowałam szczegółowo całe 50-metrowe mieszkanie. 

      Żal mi tych lat, kiedy otępiała poddawałam się innym, nie mając swojego życia. Nie mając domu, nie stworzyłam go swoim dzieciom. Boję sie ich nawet zapytać z czym kojarzy im się dom.

     Jestem samotnikiem z wyboru życia. Stworzyłam sobie pluszowe gniazdko na początek zmian jakie chcę by się zdarzyły. Skończyłam pół wieku, ale mam nadzieję, że nie jest jeszcze za późno na zmiany. 

Tak sobie myślę, że to moja wina. Usiłując zadowolić innych zapomniałam że też mogę mieć oczekiwania i wizję własnego domu, w którym będę czuć się dobrze. Że to nie moi rodzice, ani znajomi ani dzieci będą decydować czy mam mieć w oknach firanki i jaki zapach świecy kupić. Dopiero niedawno dotarło do mnie, że bycie autentyczną będzie lepsze zarówno dla mnie jak i mojego otoczenia. 

     Mam sporo marzeń ale jedno z nich powierzę Wam.... Chciałabym jeszcze stworzyć wspólny dom, ciepły azyl, jasny, z dużymi oknami, ziołami na parapetach kuchni, wiszącym czosnkiem i rumiankiem. Pachnący jedzeniem, kawą, grający chilloutową muzyką, z miękkimi poduszkami i ukochanym. Podobno wizaualizacje i afirmacje pomagają w spełnieniu marzeń. Ważne, że podęłam decyzję.