środa, 14 września 2022

Szkoła, co miło wspominam?

 



    Długo myślałam nad tym zadaniem. Lubiłam chodzić do szkoły, chyba dlatego że lubię rutynę, bo raczej nie z sympatii do dzieciaków w klasie. Tak na prawdę nie mogłam doczekać się września, dwa miesiące wakacji to wystarczająco długo by zapomnieć co złego się działo w poprzednim roku szkolnym i zatęsknić za nowym. Nauka przychodziła mi z łatwością, najbardziej lubiłam matematykę, chemię i polski, bo jeśli byłam na lekcji to nie musiałam się ich uczyć, samo się zapisywało w plikach pamięci. Nie znosiłam za to biologii i geografii bo tu, żeby mieć przyzwoitą ocenę musiałam ryć niczym rzeźbiarz w lipie i to w każdej szkole a przeszłam ich kilka w historii mojej edukacji.

Przechodziłam z klasy do klasy, znajdowałam się zawsze czołówce, świadectwa z czerwonym paskiem, żeby nie dostać na dupie takiego o podobnym kolorze, ale odkąd przestałam trenować wyczynowo w szkole mistrzostwa sportowego nie czułam więcej chęci do rywalizacji więc wszelkie olimpiady i konkursy omijałam szerokim łukiem, bo co jak wszyscy odkryją że nie jestem wcale wyjątkowa w niczym....Szaraczek taki, zrobić tyle ile muszę a poza szkołą miałam swój świat książek, muzyki, rękodzieła, filmów.

    Aż do czasu liceum, kiedy język polski stał się moją fascynacją, ale także zmorą i przekleństwem. Pamiętam pierwsze lekcje, wszyscy tacy mądrzy, oczytani, elokwentni - nastoletnia inteligencja. Czułam się jak niedouczony burak. Pięknie opowiadali swoje mądrości a jednak siadali na miejsce z trójami. Boże jak ja się bałam, że jak przyjdzie na mnie kolej to będzie totalna masakra.

- niech mnie nie zauważy- prosiłam Świat ....

   A jednak ku własnemu zdziwieniu, moje wypowiedzi były bardzo dobrze oceniane ale długo nie wiedziałam czy to zasługa mojego intelektu czy dekoltu, w który z chęcią zaglądał profesor...

Dużo pisaliśmy. Moje wypracowania wracały najczęściej pokreślone czerwonym długopisem z oceną dostateczną. Do czasu.... to mogła być druga klasa liceum.

Punktem zwrotnym był temat wypracowania " Czy Sienkiewiczowi należała się nagroda Nobla "

Na prawdę kochałam pisać prace z polskiego, nauczyciel zawsze wymyślał ciekawe, czasem intrygujące tematy ( np ciąg dalszy bajki o Kopciuszku - oj tu się konkretnie wyżyłam  😂 ) robiłam plan zadania a potem następował flow 😊 

Zrobiłam dokładny research na temat samego Nobla i historii nagrody. Dowiadywałam się sporo o Sienkiewiczu i jak był postrzegany przez sobie współczesnych odbiorców. Jakie znaczenie miała sytuacja polityczna Europu na decyzje komisji. Oczywiście skupiłam się także na samej powieści. A były to lata 80-te, czasy sprzed cyber świata. Godziny spędzone w czytelni i bibliotece. Wciągnęła mnie ta historia, czułam się jak dziennikarz śledczy 😊 

Praca zajęła mi 16 kartek papieru kancelaryjnego spisanego drobnym pismem. Zaniosłam ją nauczycielowi z duszą na ramieniu, jakbym oddawała do oceny cenny skarb. Czy mnie doceni? Tak dużo włożyłam w nią pracy i serca....

Minął tydzień, pamiętam jak dziś. Profesor Kamiński stanął przed moją ławką trzymając w ręce plik  kartek i przy całej klasie powiedział, że ma dość oceniania moich prac dostatecznie, bo są warte najwyższej noty. A że system oceniania jest bezwzględny dla takich osób jak ja od tej pory oceniał mnie podwójnie, osobno za treść, osobno za ortografię, która tak okrutnie obniżała moje oceny. Mimo, że bardzo się starałam i sprawdzałam kilkakrotnie treść nigdy nie udało mi się zauważyć, sprawdzić wszystkich błędów., a wystarczyły 3 żeby wypracowanie lądowało z dwóją 😢

Jaka ja byłam z siebie dumna 😄 Fruwałam ze szczęścia, bo okazała się że umiem pisać a moje słabe oceny nie wynikały z marnej treści.

Minęło 35 lat od tamtej chwili a ja nadal pamiętam to uczucie dumy z siebie. 

Teraz google wyłapuje moje potknięcia a i ja jako wzorowa kujonka nauczyłam się wielu słów na pamięć :)))))


Czereśnie zawsze musza być dwie


 

Właśnie kończy się lato. Jestem jesienną dziewczyną, więc wkraczam w moja ulubiona porę roku, czas pod wieloma względami idealny. Dzień jest długi akurat w sam raz by w mojej porannej rutynie pobudki o 5 rano załapać się na wschód słońca. To jest bardzo ważne, bo jestem team wschodzącego słońca.

Ale nic to nie ujmuje zachodowi, który też jest o idealnej porze. No bo jak tu się umówić latem na romantyczną kolację przy zachodzącym słońcu kiedy jest wtedy tak późno ? Zwłaszcza nad morzem. Z głodu umieram i zamiast celebrować pyszne jedzenie ( co umiem doskonale :) ) hamuję jak mogę odgłosy burczącego brzucha coby nie zagłuszać rozmowy przy stole. Zimą jest jeszcze gorzej bo kolacja zaraz po podwieczorku to jednak za blisko.
Jesienią jest idealnie.
Ale chciałam jeszcze coś o lecie powiedzieć. Czy też tak masz, że szybko zapominasz to co najgorszego się latem dzieje? Bo ja tak zawsze miałam, że już we wrześniu nie pamiętałam komarów i ich jadowitych, latających kumpli, którzy latem tak mnie gryzą, że całe wakacje moje ciało było pełne swędzących bąbli. Już nie pamiętałam poobijanych kolan i tego jak delikatnie ściągałam z nich strupki. A najbardziej pamiętam początek lata, kiedy można było pluć pestkami czereśni na odległość i mieć ich cały zapas przewieszony przez uszy niczym kolczyki. To dlatego czereśnie zawsze musza być dwie, żeby nie spadły. 
Mimo to, że nadal z utęsknieniem czekam na lato i wakacje to wrzesień kocham najbardziej za idealna temperaturę, kolory, długość dnia, kolejny początek roku i jarzębinę. 

czwartek, 1 września 2022

przebaczenie

 


                                                Przebaczenie jest kluczem do wolności.

Kiedyś bliżej mi było do starotestamentowego podejścia do sprawiedliwości: oko za oko, ząb za ząb, strata dłoni za kradzież. Po czasie okazało się, że to tylko teoretyzowanie, jak o większości ważnych wyborów, których jeszcze nie dane mi było doświadczyć.

W ogóle, jakie to dziwne jest, ze chętnie rozprawiamy o tym co zrobilibyśmy na czyimś miejscu, jakbyśmy doskonale wiedzieli jak zareagować mimo, że nigdy nie byliśmy w takiej samej sytuacji.

Jak bardzo byłam zdziwiona i zaskoczona gdy tak się zdarzyło, że ktoś najbliższy bardzo mnie skrzywdził i nienawidziłam po raz pierwszy w życiu tak mocno, że chciałam by żył w bólu i upokorzeniu, żeby się potykał na prostej drodze, fortuna przestała sprzyjać, dziewczyna go zostawiła i stał się pośmiewiskiem dla naszych wspólnych znajomych. Jego widok sprawiał mi tak ogromny, także fizyczny ból, że nie mogłam znieść jego obecności w tym samym pomieszczeniu. Ciało mi sztywniało, łzy napływały do oczu, ręce zaciskałam w pięści a paznokcie wrzynały mi się w dłonie aż do krwi.

Trwało to bardzo długo, aż wreszcie dotarło do mnie, że robię krzywdę sobie. Ta nienawiść i sprawdzanie, czy moje klątwy działają pozbawiły mnie radości i chęci życia.

Ktoś powiedział mi: czas odpuścić, przebaczyć. Ale jak to zrobić, kiedy wybaczenie mu oznaczałoby zwolnienie go z odpowiedzialności za to co zrobił. Tak po prostu darować? Ale jak ?

Nie wiedziałam jak się przebacza. Czy mam odprawić jakiś szamański rytuał z kadzidłem i bębnami? Zrozumieć dlaczego był podły i wziąć na siebie winę? Powiedzieć: wybaczam i stanie się cud niepamięci? Tyle sprzecznych myśli kotłowało mi się w głowie, aż przyszło do mnie takie zdanie:

Przebacz, nie dlatego, że ten ktoś zasługuje na przebaczenie. 
Przebacz, bo Ty zasługujesz na spokój

I w tym momencie pancerz nienawiści, którym tak się solidnie zabudowałam pękł. Zaczęłam się karmić dobrymi myślami, słuchać relaksującej muzyki, oglądać pogodne filmy, jeść zdrowe, pyszne jedzenie. Dałam sobie wiele czułości, zrozumienia dla rozpaczy która mną kierowała zbyt długo i nawet nie wiem kiedy przyszło przebaczenie a z nim spokój. 
Dawniej nie przyszło by mi nawet do głowy, że przebaczenie to siła, która nie tylko daje wolność ale i szczęście.

poniedziałek, 22 sierpnia 2022

cytryna

 



Jeśli życie przynosi Ci cytryny to zrób z niech lemoniadę.

A gdyby tak podejść do prezentów inaczej? Nie lubisz cytryn?- nie bierz ich, udawaj, że ich nie ma, schowaj pod stół, albo oddaj sąsiadce, może się ucieszy. Tyle, że życia nie oszukasz jak uzna że te cytryny musisz przerobić to będzie w ciebie tak długo nimi rzucać aż zrozumiesz. 

I to jest bardzo pozytywne i praktyczne podejście do tematu niechcianych, niewygodnych sytuacji jakie nas spotykają. Możesz siedzieć i marudzić albo wykorzystać to co masz.

Nie lubisz lemoniady? Może posmakuje Ci ciasto cytrynowe? Albo zrób z niej sok z dodatkiem imbiru, przyda się zimą do herbaty. Skórkę zetrzyj na zesty, ususz, będzie świetnym dodatkiem do wielu dań. Nie martw się, dostaniesz tyle cytryn ile potrzebujesz, nie zasypią cię po sufit. 

Najlepszym przykładem osoby która zawsze korzysta z darów świata jest moja córka. Świetnie gotuje ale rzadko idzie na zakupy z listą produktów na które ma ochotę. Ratuje świat kupując przecenione produkty i te którym grozi wyrzucenie za zbyt bliską datę przydatności. Przyjmuje każdą ilość jedzenia której ktokolwiek chciałby się pozbyć. Z nich czaruje wystawne, kilkudaniowe kolacje i desery. I czasem wszystko jest z cukinii bo akurat jej było za dużo. Cieszmy się tym co mamy, nie narzekajmy, że świat taki niedobry, znowu cytryny nam zsyła gdy bananów pragniemy. Bądźmy uważni na to co Życie nam chce powiedzieć kolejną porcją cytryn i kreatywni by tego daru nie zmarnować.


Spotkałam się z podobnym zdaniem: Jeśli prosisz Świat o koło a daje ci prostokąt, bierz go.


To mi przyszło no myśl w temacie cytryn i lemoniady , czyli zadania z Iskry- Platformy Kreatywnych kobiet i owocowego zadania 



wtorek, 16 sierpnia 2022

Zakazany owoc

 



Tak sobie myślę, że gdyby Bóg nie zakazał Adamowi i Ewie jeść jabłek ze swojego sadu to nie byłoby kuszenia i konsekwencji w postaci życia na ziemi. Byłaby nuda, nic by się nie działo. 

Bóg zrobił to z premedytacją. Dziś wiemy, że zastosował podstawową technikę manipulacji. Powiedz komuś, żeby nie myślał o słoniach to będzie je widzieć nawet wśród obłoków na niebie.

Zachciało się Bogu życia, takiego prawdziwego, z emocjami, uczuciami, nieprzewidywalnego ( chociaż to może być wątpliwe, bo podobno w Kronikach Akaszy zapisano wszystkie możliwe warianty naszych decyzji) a ci rajscy lokatorzy siedzieli w pięknym ogrodzie, opalali nagie ciała, objadali się śliwkami i nawet nie wpadli na pomysł, żeby sprawdzić co się kryje za gęstymi krzakami malin na końcu ogrodu. Ludzie bez żadnego polotu i wyobraźni.

I tak mądry Bóg sprytem popchnął ludzi do przeżywania życia. 

Zasiał w Rodzicach ziarenko poznania. Nazwał jabłko owocem kryjącym klucz do poznania całej mądrości świata. Dał ludziom możliwość wykorzystania wolnej woli, żeby ruszyli w końcu głowę i zaczęli kombinować. Dał też węża, który zasieje w nich wątpliwość i zachęci do rebelii. Dał też Ewie spryt, żeby całą winę na grzech zwalić na Adama :D . Przecież ona nie zjadła jabłka :) A Adam mógł odmówić :)

 Bóg miał wreszcie pretekst, żeby wyrzucić ich z bezpiecznego, nudnego raju i zacząć największą przygodę jaką mamy tu na ziemi czyli życie. Dlatego sądzę, że największym sensem życia jest właśnie życie. Piękno jakie nas otacza, emocje, uczucia, inni ludzie. Często bywa ciężko i tracimy wtedy wiarę , bywamy zdradzeni, narażeni na ból, okrucieństwo ale to mija. Jest też piękno przyrody, muzyka, miłość, zaufanie, dobroć, piękni ludzie. Wiele zależy od nas.

 A wszystko o za sprawą zakazanego owocu :)


sobota, 30 lipca 2022

Szaleństwo #ćwiczenie z szuflady



Kiedy ostatnio zrobiłaś coś czego nikt po Tobie się nie spodziewał? Co to było? I jak się z tym czułaś? 


Ten wpis to odpowiedź na newslatter Alex Makulskiej.


Zdałam sobie sprawę, że już dawno nie zrobiłam nic równie szalonego jak to co się stało 8 lat temu. Rok 2014 był rokiem moich największych wyzwań. Zaczęło się w kwietniu od kupna samochodu w przeddzień moich urodzin. Potem przygoda ze zdobyciem Korony Gór Polski i do końca roku zdobyłam 27 z 28 szczytów ( Rysy są nadal niezdobyte i takie raczej pozostaną ) Ale najważniejsza szaleńcza przygoda tego roku stała się latem.

Postanowiłam wybrać się w podróż sentymentalną, której celem było małe miasteczko Millau w pd-zach części Francji. Na pewno nikt się tego po mnie nie spodziewał. Opisywałam już jaką dumą napawa mnie to, że w ogóle jeżdżę autem i ile musiałam przejść by wreszcie zaprzyjaźnić się z samochodem. 

Nawet ja się nie spodziewałam że pewnego dnia wyruszę w podróż za granicę i samotnie przejadę 6 tyś km.

Odwlekałam przyjazd do Millau, chciałam być tam jak najszybciej a równocześnie bałam się swojej reakcji na to miejsce. Więc Świat dał mi po drodze przygody. Gubiłam się z gps-em do granicy, nocowałam w kamieniołomie o czym dowiedziałam się rano gdy budziły mnie ogromne auta pędzące do pracy. Dalej jechałam z mapą papierową, bo to czasy kiedy nie było jeszcze smartfonów ( przynajmniej ja nie miałam ) więc w Dolinie Renu zgubiłam się jeszcze bardziej. Nocowałam na parkingach dla tirów albo w szczerym polu. Na autostradzie między autami jadącymi ponad 200 km/h zepsuł mi się samochód i wszyscy na mnie trąbili. A jak wreszcie udało mi się w jakiejś wsi zjechać z autostrady to nikt nie mówił po angielsku a ja po niemiecku umiałam tylko: maine auto kaput . W dodatku nie miałam roamingu, żeby dodzwonić się do polskiego ubezpieczyciela po pomoc. Na szczęście ludzie lubią pomagać i wszystko skończyło się dobrze :) 

Co więcej po francusku też nie mówię a Francuzi po angielsku słabo. A nawet tam przeżywałam przygody już nie usterkowe ale matrymonialne :)  a nawet dostałam od świeżo poznanej pary zaproszenie na ślub w Clermont Ferrant. 

Po ponad tygodniowej podróży dotarłam do Millau. Przyjechałam tu by odwiedzić grób mojej Miłości w pierwszą rocznice śmierci. Czułam potężny ból, samotność, żal, smutek ale też anielską opiekę, duchowe wsparcie. Dotarło do mnie, że to na prawdę się stało i coś we mnie pękło, zapewne serce po raz kolejny....

Ale to nie koniec, jeszcze miałam kilka tysięcy kilometrów powrotnej drogi do domu wybrzeżem Morza Śródziemnego, potem przez wysokie przełęcze Alp, zaglądając przez granicę w kierunku mojego podróżniczego marzenia -Szwajcarii by znowu przez Niemcy wrócić do Polski. 

To była 3 tygodniowa, niewątpliwie szalona, samotna, pełna przygód podróż, o którą nikt by mnie nie podejrzewał. 

......................................................................


Teraz myślę, że tam się tyle działo, że wystarczyłoby materiału na 10 odcinkowy serial :)))))))) 

piątek, 15 lipca 2022

Z czego jestem dumna?

 



      Jest sporo rzeczy z których jestem mega dumna, chociaż lata całe słyszałam, że nie ma się czym chwalić, trzeba być skromnym, to nie Ameryka. Do diabła ze wstydem, mam powody i będę się chwalić! To jak wysyłanie wdzięczności do Wszechświata :) Jestem dumna z tego, że jako nastolatka sama nauczyłam się szyć i ta umiejętność jest teraz moją pracą, że dostałam się na prawo na UJ w czasach kiedy zdawało się egzaminy na studia a wujek krzyczał, że tu mu kaktus urośnie jak mnie przyjmą ( wskazując na dłoń ), odważyłam się pisać i publikować moje teksty, rzuciłam papierosy po latach nałogowego palenia, ułożyłam z puzzli "Szał" Podkowińskiego ( zajęło mi to 3 miesiące) , przeszłam prawie wszystkie tatrzańskie szlaki w tym Rohacze . Ale najbardziej ze wszystkiego jestem dumna z tego, że jeżdżę autem :) 

     Zacznę od początku.   

     Prawo jazdy zrobiłam w wieku 18 lat. Trafiło mi się fuksem, dzięki temu że wylosowałam jako pierwsza jazdę po mieście i miałam zawieźć komisję na plac manewrowy. Najpierw się przestraszyłam, czy ja muszę być pierwsza!? Tyle się nasłuchałam o groźnych egzaminatorach, a w dodatku zepsuło się auto na którym się uczyłam jeździć. Bardzo się bałam, ale nie szukałam wymówek, tylko wsiadałam za kierownicę, poprawiłam lusterka i w drogę :) Będę mieć to przynajmniej szybko za sobą :) O dziwo jazda poszła mi znakomicie, egzaminator pochwalił a na placu manewrowym kazał zaparkować przodem a potem tyłem. Przodem udało się za pierwszym razem za to parkowanie tyłem okazało się niewykonalne. Ja czerwona, łzy w oczach, instruktor przysięga, że to tylko stres i nieznane auto, czekamy na werdykt. Egzaminator popatrzył mi w oczy i powiedział: tak pięknie się pani patrzyła w lusterka w czasie jazdy że nie mam sumienia pani oblać. W ten sposób zdałam egzamin na piękne oczy. 

     Mam 18 lat, jest rok 1988, o aucie nie mam nawet co marzyć. Jedyna nadzieja, że tato pożyczy mi swój. Niestety uznał, że 30 godzin jazdy to nic, na pewno nic nie umiem. A po tym jak przyjechałam po niego i mamę na imprezę bez włączonych świateł w środku nocy upewnił się, że koniec z moim jeżdżeniem :( 

     Minęło kilka lat, wyszłam za mąż, kupiliśmy poloneza. Nieśmiało pomyślałam, że może teraz zacznę jeździć? 

-Jak jedziesz?! Za blisko środka! jedziesz poboczem! za wolno! za szybko! zmień bieg, nie słyszysz jak to auto rzęzi ? pamiętasz, że nie jeździ na powietrze? 

   W dodatku tak się zestresowałam, że ruszając zamiast jedynki włączyłam wsteczny i tak gazowałam zdziwiona że nie jedzie tam gdzie chciałam, że rozwaliłam ogromny klomb i zniszczyłam ogrodzenie....

    Panowie ( tata i mąż ) mimo, że się nie lubili to jednak zgodnym chórem uznali, że nie każdy musi jeździć samochodem, a ja najwyraźniej się do tego nie nadaję :(

  Uwierzyłam im, zwłaszcza że ostatnie automobilowe doświadczenia przyprawiły mnie o depresję i bezsenne noce, a jak już zasnęłam to śniło mi się, że nie mogę zahamować i przejeżdżam pieszych na pasach, albo spadam autem w przepaść. Byłam roztrzęsiona i rozczarowana sobą.

     I tak mijały kolejne lata, miałam prawie 40 lat i świat wywrócił się do góry nogami. Wszystko w co wierzyłam, człowiek, któremu ufałam i kochałam zawiódł mnie. Musiałam zaczynać życie od nowa i ponownie naszła mnie myśl: przecież nie jestem głupia, widzę że samochodami jeżdżą ludzie o różnej inteligencji. Dam sobie jeszcze jedną szansę. Wykupiłam cztery lekcje jazdy. Po drugiej godzinie instruktor wysłuchawszy moich historii i obaw dotyczących tego, czy w ogóle dam radę zaśmiał się i krzyknął : dziewczyno, ty masz talent do jeżdżenia! Jesteś stworzona do tego !

    I uwierzyłam mu :)

    Tydzień później wyprowadził się mój mąż a wprowadził piękny, lśniący, trzynastoletni, szafirowy Ford-Ka . To była miłość od pierwszego jeżdżenia. Od tej pory jeżdżę z ogromną przyjemnością. Nie straszny mi Kraków, czy Warszawa, przejechałam pół Europy, pracowałam jako przedstawiciel handlowy, wtedy jeździłam 1500 km tygodniowo. Forda już nie ma ale Roomster spełnia wszystkie moje automobilowe potrzeby. I na prawdę codziennie wsiadając za kierownicę jestem z siebie szalenie dumna, że mimo strachu, wyśmiewania, koszmarów sennych znalazłam w sobie moc by to przerwać, strzepnąć kurz uprzedzeń, chwycić za kierownicę i czerpać z jazdy dziką  przyjemność.

A tyłem nadal nie umiem parkować ;) 





czwartek, 7 lipca 2022

dom z dzieciństwa i marzeń

 



 

Przekroczyła próg i weszła do środka. Minęło 25 lat odkąd była tu po raz ostatni.

Dom był bardzo zaniedbany ale ona widziała go takim, jakim zapamiętała z dzieciństwa. Patrycja spędzała tu każde wakacje aż do śmierci dziadka. Po pogrzebie mama i ciotki namówiły babcię do sprzedania domu, sąsiedniego sadu i pól, na których dotąd rosło zboże i warzywa. Żadna z  trzech córek nie miała ochoty powrócić na wieś. Życie w dużym mieście było wygodniejsze.

Patrycja była wtedy kilkuletnim dzieckiem ale doskonale zapamiętała rozkład domu, białą izbę dla gości i kuchnię z piecem kaflowym. Sień oddzielała część mieszkalną od chłodnej spiżarni, a na podwórku czekał na nią pies Murzyn, zupełnie czarny i zakochany w Patrycji. Razem biegali po ściernisku, cierpliwie czekał aż jego pani zbierze odpowiednie kwiaty i zaplecie wianek a nawet razem spali pod baldachimem owocowych gałęzi utuleni cichym brzęczeniem pszczół, szelestem wiatru w liściach gruszy, zmęczeni upałem. 

Jednak najważniejszym miejscem domu we wspomnieniach Patrycji był ganek. Tutaj jadła śniadania a w deszczowe dni przesiadywała z kuzynką, która uczyła ją robótek ręcznych :) Do tej pory chętnie dzierga szaliki i swetry gdy chce się zrelaksować. Wieczorami siadała z babcią przed domem z kubkiem zsiadłego mleka, obie pozdrawiały sąsiadów, rozmawiały ze sobą i każdym kto się przy nich zatrzymał. To było lepsze niż telewizja :)

Właśnie ten ganek był powodem, dla którego zatrzymała się przy ogłoszeniu sprzedaży domu. Dopiero po chwili dotarło do niej, że to TEN dom! Dom z jej dzieciństwa i marzeń o własnym siedlisku :)

Teraz obity obrzydliwym plastikowym sajdingiem, w ogrodzie przed domem zamiast floksów i malw rosły ogromne tuje, ale zauważyła że w kuchni nadal jest babciny piec, a w sadzie obok domu rośnie znajoma, stara grusza, której owoce ciekną lepką słodyczą

Patrycji dotychczasowy świat legł w gruzach ale odkąd zdecydowała się kupić ten dom poczuła, że teraz wszystko się zmieni

Czeka ją dużo pracy, lecz rozbłysła w sercu nadzieja i tylko to teraz się liczy.

sobota, 2 lipca 2022

Krzyk

 




  Opowiem wam historię prawdziwą, aczkolwiek nadal jak o tym myślę mam ciarki a włosy na rękach stają dęba. 

  Jest późno, prawie noc. Krzątam się po domu, dzieci śpią, więc komputer mam tylko dla siebie. Obejrzę sobie film, pomyślałam. Chociaż rzadko oglądam horrory, tylko taki film mam na płytce. Jutro musze go oddać do wypożyczalni. Nie wiem po co go wzięłam, ale pani tak bardzo polecała, skusiłam się .

  Myślę, że sporo osób zna ten film z japońskiej ( bardziej dramatyczny, wręcz odjechany) albo jak ja z amerykańskiej wersji. To słynny Krąg ( The Ring). Jak to w amerykańskiej produkcji bywa: gwiazda w roli głównej ( Naomi Watts), szybkie tempo akcji, groza bijąca z efektów dźwiękowych.  Dla tych co nie znają filmu: główna bohaterka, reporterka próbuje rozwikłać zagadkę śmierci kilku nastolatków. W centrum zainteresowania jest tajemnicza kaseta wideo. Umiera każdy, kto ją obejrzy. Nasza bohaterka też ją ogląda, po seansie dzwoni telefon. Głos w słuchawce zapowiada: umrzesz za 7 dni....Akcja nabiera tempa, czasu coraz mniej, mija tydzień a ona nie umiera. Dlaczego? Okazuje się, że należy skopiować film i następna osoba, która go obejrzy umrze. Niestety obejrzał go jej syn. Jeśli do tej pory wszystko działo się błyskawicznie to teraz zasuwa jak torpeda, w końcu to walka o ocalenie dziecka !!! Akcja przyspiesza, czasu coraz mniej, kolejne osoby umierają, nie działają żadne sposoby, uniki. Może wyjaśnienie tajemnicy śmierci dziewczynki ze studni z przeklętej kasety pomoże... Jak ja się boję !!! Siedzę skulona, trzęsę się ze strachu coraz bardziej ale nie przerywam oglądania. Na końcu wydaje się, że mamy rozwiązanie ale to złudna nadzieja. Film kończy się bez happy endu.

  Cała roztrzęsiona wyjmuję płytkę z odtwarzacza. Jest w pół do pierwszej w nocy. 

 

                                                  Dzwoni telefon....

 

   Krzyczę do wewnątrz, żeby nie obudzić dzieci. Fala gorąca uderza mi do głowy, ogarnia mnie szaleństwo, myśli się plączą, a telefon nie przestaje dzwonić.

   Nie odbiorę !!!! Nie chcę umierać !!! Przypominam sobie, że nawet ci co chcieli przechytrzyć śmierć i nie odebrali telefonu umierali. Co robić, co robić !!!!Kręcę się w kółko a telefon ciągle dzwoni. Przynajmniej usłyszę wyrok na własne uszy... odbieram

*halo?

*cześć Asiu, Kochanie !!! Sorki, że tak późno, miałam nadzieję że jeszcze nie śpisz, zapomniałam że u Ciebie jest godzina do przodu.

To moja przyjaciółka Kasia, dzwoni z Irlandii, chciała pogadać.

Ma dziewczyna wyczucie czasu ....

                                                             Ufff będę żyła :) 




..........................................

sobota, 25 czerwca 2022

Zielone

 



   Chociaż skończyłam jakiś czas temu 50 lat to doskonale pamiętam siebie sprzed trzydziestu paru lat. Nic o życiu nie wiedziałam, żyłam pod kloszem, który nade mną zawiesili rodzice i mądrzyłam się jak powinno wyglądać życie.

 

  Wyobrażałam sobie co będę robić, gdy wreszcie wyprowadzę się z domu, a co najważniejsze miałam receptę na każdy życiowy problem w pracy, związku, czy z wychowaniem dzieci.

   Nie zapominałam oczywiście o złotych radach dla innych, przecież wszystko wiedziałam, miałam przemyślane, przeczytane, przeoglądane sytuacje w filmach.

   I nie będę teraz mówić, że dorosłam, zmądrzałam, spokorniałam. Wyprowadziłam się z domu, założyłam psią i ludzką rodzinę. Czy teraz wiem jak żyć?

 

   O nie!!! Już nikomu nic nie radzę. Upadłam wiele razy, życie przeciągnęło mnie po bezdrożach rozpaczy kilkukrotnie. Wszystkie rady jakie miałam kiedyś dla siebie i innych były do dupy. Bo mimo tego, co mi się wydawało nie przygotowałam się na zawirowania w życiu, one mnie dopadły znienacka i podjęłam zaskakujące decyzje. Okazało się, że można poddawać się mobingowi w pracy, że rodzice nadal nie szczędzą krytyki, mąż zdradza a dzieci wagarują a wszystkie przygotowane wcześniej rozwiązania nie działają. Depresja szaleje....

Na szczęście z czasem znalazłam rozwiązanie, bo ja jestem zadaniową dziewczyną i nie poddaję się łatwo. 

   "Wszystko mija" Nie myślę już, że mam cokolwiek na stałe i na zawsze. Początkowo byłam zła na te słowa, patrzyłam na nie z pozycji głębokiego braku. W ciągu ostatnich kilku lat nauczyłam się interpretować je na swoją korzyść, z pozytywnymi emocjami. Wszystko co złe wcześniej czy później minie i zapanuje harmonia. To co dobre też się skończy ustępując gorszym momentom. Nauczyłam się wdzięczności za każda dobrą chwilę ( tak, nauczyłam się tego, nie przyszło to do mnie samo )

   W moim sercu mam nadzieję, pokochałam ludzi . z optymizmem patrzę w przyszłość. To co niedobre daje mi szansę docenienia jasnych dni a te pochmurne przyjmuję jako naukę.

  Czasem narzekam, jestem tylko człowiekiem i potrzebuję wyładować emocje. Płaczę, skarżę się, siadam w kącie i słucham Cohena albo Młynarskiego:


Jeszcze w zielone gramy, jeszcze nie umieramy

Jeszcze się spełnią nasze, piękne dni, marzenia, plany

Tylko nie ulegajmy przedwczesnym niepokojom

Bądźmy jak stare wróble, które stracha się nie boją

My możemy być w kłopocie, ale na rozpaczy dnie

Jeszcze nie, długo nie.....

    Szybko się otrząsam. Patrzę w lustro, głęboko w oczy i mówię sobie : kocham Cię, jesteś wystarczająca jaka jesteś, Bóg bubli nie tworzy. I działam dalej :) 

piątek, 17 czerwca 2022

Dom

 




    Oto nowy temat z Iskry - platformy kreatywnych kobiet.

 

        Ciągle o nim myślę i przygnębia mnie to. Dom.... mam wyobrażenie idealnego domu stworzone przez filmy, książki, innych ludzi. Jako dziecko bardzo tęskniłam za domem, źle znosiłam wyjazdy, przepłakiwałam noce. Wracałam do domu chętnie, ale nie do zapachów, rodziny, Mój dom to była moja samotnia, pokój w którym mieszkałam, misiek do którego się przytulałam, chociaż był szorstki i nie miał oka. Epizody, gdy mieszkała z nami babcia pachniały, kluskami leniwymi, sernikiem i roladą biszkoptową oraz książkami. Babcia czytałam namiętnie. Chodziła do biblioteki raz w tygodniu i przynosiła stertę książek...  

     Próbowałam zrobić sobie w domu/pokoju  mój azyl, powiesiłam plakaty Georga Michaela, przemeblowałam, żeby mi było wygodnie...ten mój dom wytrwał do wieczora, do powrotu rodziców z pracy, wszystko musiało wrócić na stare miejsce....

     Wyszłam za maż i moim domem stał się dom teściowej. Była cudowną kobieta ale to był jej dom, nie mój. Przemieszkałyśmy ze sobą 20 lat....

     A teraz? Czy jest już za późno na stworzenie domu? Dzieci dorosły i też nie mają wizji bezpiecznego, pachnącego ciastem, spokojnego domu. Mąż wybudował sobie nowy dom i zaprosił nową strażniczkę ogniska domowego a ja zostałam jak ta sierota na zgliszczach przeszłości. Każda szuflada, firanki, talerze i noże były niemym świadkiem życiowej porażki. Wzięłam piłę i przerżnęła nasze łóżko i to było wszystko na co miałam silę. Dopiero rok temu, po 10 latach od tego wydarzenia powstałam i zmieniam swoje otoczenie. Wyrzuciłam wszystko, zerwałam podłogi, zbudowałam sobie nową przestrzeń, zaplanowałam szczegółowo całe 50-metrowe mieszkanie. 

      Żal mi tych lat, kiedy otępiała poddawałam się innym, nie mając swojego życia. Nie mając domu, nie stworzyłam go swoim dzieciom. Boję sie ich nawet zapytać z czym kojarzy im się dom.

     Jestem samotnikiem z wyboru życia. Stworzyłam sobie pluszowe gniazdko na początek zmian jakie chcę by się zdarzyły. Skończyłam pół wieku, ale mam nadzieję, że nie jest jeszcze za późno na zmiany. 

Tak sobie myślę, że to moja wina. Usiłując zadowolić innych zapomniałam że też mogę mieć oczekiwania i wizję własnego domu, w którym będę czuć się dobrze. Że to nie moi rodzice, ani znajomi ani dzieci będą decydować czy mam mieć w oknach firanki i jaki zapach świecy kupić. Dopiero niedawno dotarło do mnie, że bycie autentyczną będzie lepsze zarówno dla mnie jak i mojego otoczenia. 

     Mam sporo marzeń ale jedno z nich powierzę Wam.... Chciałabym jeszcze stworzyć wspólny dom, ciepły azyl, jasny, z dużymi oknami, ziołami na parapetach kuchni, wiszącym czosnkiem i rumiankiem. Pachnący jedzeniem, kawą, grający chilloutową muzyką, z miękkimi poduszkami i ukochanym. Podobno wizaualizacje i afirmacje pomagają w spełnieniu marzeń. Ważne, że podęłam decyzję. 

niedziela, 22 maja 2022

Czerwony

  




   Czerwień... w sumie podoba mi się ten kolor, ale u innych .... czasem dobrze mi w czerwieni a jednak nie noszę jej wcale. W czerwonej szmince wyglądam jak umęczona drug queen, w szafie mam tylko czerwone majtki a z ubrań nosiłam kiedyś czerwony żakiet ale nie z własnego wyboru, tego wymagała moja praca i stanowił o awansie, którego hasłem było "dobrze ci w czerwonym" . I przyznać muszę, że ładnie mi w nim było a jednak nigdy więcej nie miałam w garderobie nic czerwonego.
   I tak myśląc o czerwieni w moim życiu, akurat myjąc naczynia ( tak, bardzo lubię to zajęcie 😏 ) zbierając resztki buraczków z talerza ( nota bene znowu czerwień ) nuciłam piosenkę " Czerwony jak cegła ". Ten kolor zaczął mnie prześladować :))))) Ja nawet nie przepadam za Dżemem!!! ,W sensie nie przepadam za zespołem bo dżemy lubię i to bardzo, zwłaszcza te czerwone :)))
   I tak śpiewając :
czerwony jak cegła,
czerwony jak piec
muszę ją mieć (...)
  Wpadłam na pomysł poszukania czerwieni w muzyce :) I od razu zagrała mi w głowie Lady in Red . To przecież królowa szkolnych dyskotek, w sam raz do przytulania. Pierwsze miłości, zakazany dotyk ręki, bliskość, bicie serca nastolatki. Chciałam być taką damą w czerwieni sunącą delikatnie po parkiecie "cheek to cheek". Piosenka się kończyła a my zarumienieni odpychaliśmy się od siebie jak najdalej.

  Chris de Burgh nie by jakimś ucieleśnieniem moich marzeń, za to Mick Hucknall czyli Simpy Red już tak :) W liceum na jakiś czas zawładnął moim nastoletnim sercem. Do dziś ma słabość do niezbyt urodziwych mężczyzn :)))) Widocznie to coś co mnie ujmuje tkwi w szczegółach a może w rudych włosach które zawsze uważałam za niezwykle piękne.

   W zupełnie inny vibe wprowadza mnie UB40 i ich "Red red wine". Minęło tyle lat a ja nadal jak słyszę senne, reagge kołysanie to widzę się na plaży, może być z kieliszkiem czerwonego wina- jeśli to wieczór- jako królowa piachu i zachodzącego słońca :)))) Ten widok nadal jest w strefie marzeń, szanse na królową plaży coraz mniejsze, ale przecież nie jest to tajemnicą, że emeryci bawią się najlepiej, wiec nadal tli się nadzieja ;) 
    Ale zanim będę mogła tylko pląsać skrzypiąc zastałymi stawami w rytmie reagge to jeszcze zabawię się przy Red Hot Chilli Papers. Californication przecież nadal wzburza moja krew i chęć potrzepania długimi włosami :) Mam nadzieję, że zawsze w głębi serca będę rockową dziewczyną. Muzyka lat 80-tych wrosła w moje serce, była przecież pierwszą muzyczną fascynacją. I chociaż teraz słucham już zupełnie innych dźwięków to i tak mam wiele skojarzeń z  dawnych lat. Na przykład czerwone czółenka to zaproszenie do tańca w rytm Let's dance i niezapomniany David Bowie.
   Kończąc czerwone muzyczne dywagacje, zapytałam Youtube o propozycje z czerwonym w tytule i tu wyskoczył jak królik z kapelusza Red Youtube... ale to temat na inną czerwoną opowieść :)

 

czwartek, 5 maja 2022

Autentyczność

 





   Dręczy mnie ten temat od kilku tygodni. A im dłużej o tym myślę, to tym bardziej mam ochotę umówić się na wizytę u psychologa, żeby potwierdził albo rozwiał moje obawy o zaburzeniach osobowości. A może to co czuję, co zaprząta mi myśli jest zupełnie normalne. 

   Na każdym etapie mojego życia gdyby ktoś zapytał mnie czy jestem sobą, czy jestem autentyczna, powiedziałabym stanowczo TAK! A jednak ta moja autentyczność, czyli szczerość, bycie w prawdzie, bez filtrów i udawania może mieć rożne oblicza. Oglądam moje zdjęcia, filmy i nie poznaję tej osoby, ja tak w lustrze nie wyglądam, tak siebie nie słyszę, inaczej w moim przekonaniu się poruszam. Dlaczego tak jest? Jakbym była bytem równoległym. A może widzę siebie w krzywym zwierciadle?

   Zmieniam się i zmieniać będę. To jest wynik mojej pracy nad sobą, ze sobą, poznawania siebie na nowo. Gdzieś po drodze życia moja prawdziwe, czyste ja zostało zasłoniętę maskami. Niektóre założyłam sama, by przypodobać się rodzicom, nauczycielom, trenerowi, mężowi. Inne przylgnęły jakoś same. Teraz wiem, że to wynik wychowania, czynników środowiskowych, kultury w jakiej żyję, tradycji. I te ściągnąć najtrudniej. Wrosły w moje ciało tak mocno, że sprawiają ból a jednak boli mocniej gdy się ich pozbywam. Czuję się bezbronna i naga ale wiem, że te blizny będą świadectwem mojej determinacji w dążeniu do siebie, do uzdrowienia ciała i duszy, do pokochania siebie i utulenia wewnętrznego dziecka we mnie.  

   Tak, na każdym etapie życia jestem autentyczna na miarę wiedzy jaką mam o sobie i uczuć jakie noszę w sobie. I tu w wirtualnym świecie, w sieci, jestem autentyczna, niemal ekshibicjonistycznie pokazując teraz siebie, nie udaję, nie kłamię. Słowa płyną prosto z serca. Bo tu w Iskrze znalazłam bezpieczne miejsce na takie wynurzenia i odwagę żeby nie bać się otwierać. Nie chcę żyć tylko w swoim wewnętrznym świecie, moja prawdziwa ja potrzebuję bratnich i siostrzanych dusz.

 

 

 


środa, 27 kwietnia 2022

Brzoza

 



 

    Czasem czuję się bardzo samotna, co ja plotę, właściwie cały czas tak się czuję. Rosnę sama pośrodku zgliszcz zniszczonego świata, a przecież brzozy lubią pogadać cichym szeptem szumiących liści. Teraz odpoczywam niema, bo prawie bezlistna, przyozdobiona szadzią, otulona zimną poranną mgłą. 

    Nie wiem jak to się stało, że jestem tu sama. Czy podarowano mi życie, czy urosłam szybciej niż te habazie wokół mnie? A może oszczędzono mnie bo jestem skarbem ale też postrachem  dla ludzi? 

    W moich korzeniach tworzy się grzybnia, która zrodzi dorodne kozaki. Ludzie kaleczą mnie upuszczając drogocenny sok pełen energii Matki Ziemi licząc na uzdrowienie, obdzierają mnie z kory by zapalić ogień, który ich ogrzeje. Ograbiają z gałęzi na swoje święte ołtarze. A gdy będę dogorywać swojego żywota a pień mój pokryje huba zwana chagą to i jej użyją, bo ten pasożyt nakarmiony moją krwią staje się  drogocennym lekarstwem. Sami mnie nie wykarczują w obawie przed klątwą. I tak sobie tu żyję ciekawa co mnie tutaj spotka.

   Niby stoję pośrodku niczego ale na szczęście słyszę dalekie rozmowy, szepty lasu. Jest nadzieja, że nie będę sama na zawsze. Wiatr i ptaki gubią wokół mnie nasionka, rośnie coraz więcej krzewin. Ogołocona kiedyś przestrzeń wokół mnie powoli się zapełnia. Za kilka wiosen będę mieć towarzystwo jarzębiny i osiki, buków i strzelistych świerków. W naszych konarach ptaki uwiją gniazda, wiatr będzie bawił się między naszymi liśćmi, tworząc szumiącą muzykę, grzyby ochronią przed toksynami. Powrócą też ludzie zwabieni pięknem odrodzonego świata. Mam nadzieję, że zrozumieją jak ważni jesteśmy, jak bardzo potrzebni sobie nawzajem. Oczami wyobraźni widzę jak obejmują mój pień i sycą się energią życia i miłości.

     Śnię zimowy sen, mając w sobie ogrom wiary i nadziei, że gdy wiosną znowu popłyną w moim ciele soki a gałązki pokryją liście, rozpocznę nowy cykl pięknego życia....

            

   


 


   

środa, 20 kwietnia 2022

Tylko błagam cię.....

 





Tekst powstał na sesji pisania na żywo w ramach Iskry- Platformy Kreatywnych Kobiet :) 

     Basia wpadła do mojej kuchni zziajana, z wypiekami na policzkach. Cała jest ruchem. Nawet gdy usiadła na krześle jej nogi założone jedna na drugą kręcą kółeczka. Wstaje, siada, poprawia włosy, gładzi spódnicę, wierci się łypiąc wielkimi oczami to przez okno, to na moje ręce krojące warzywa na zupę. Najwyraźniej chciałaby coś powiedzieć- zaczyna ale urywa w pól słowa...

- Basiu, co sie stało? pytam
- nic, nic Asieńko, nic się nie stało, wydaje ci się .
I uśmiecha się ni to do mnie ni do siebie.
-Jak nie chcesz to nie mów, widzę przecież że coś się dzieje.
- No dobrze. Powiem ci, przecież i tak zawsze w końcu Ci wszystko mówię, bo wiem że do ciebie to jak w studnię. Tylko nie wiem jak zacząć...
- ok, Basiu. nie spiesz się, powiesz jak będziesz gotowa, a teraz pomóż mi z tymi marchewkami bo nigdy tego obiadu nie ugotuję . 

    Basię znam od kilku lat, jest niesamowitą iskierką, zawsze uśmiechniętą, takim optymistycznym promyczkiem. Delikatna a przy tym filuterna, temperamentna, gadatliwa. Ma serce na dłoni, więc bardzo wszystko przeżywa. Wrażliwa nie tylko na własne kłopoty ale chyba jeszcze bardziej chciałaby uszczęśliwiać gotowa wesprzeć, rozśmieszyć, pocieszyć. Uwielbiam ją:))))
A jakie lubi sprawiać niespodzianki!!!
Na przykład dwa lata temu, gdy wybuchła pandemii a ja obchodziłam okrągłe pięćdziesiąte urodziny wpadła na pomysł, żeby zostawić mi pod drzwiami 50 róż. Zadzwoniła na domofon i szybciutko uciekła. A gdy otworzyłam drzwi to ta łobuziara śmiejąc się z okna samochodu krzyknęła 100 lat !!! i z piskiem opon odjechała. 
Albo innym razem o 6 rano zostawiła talerz ze świeżym drożdżowym ciastem na parapecie okna, żebym miała coś pysznego gdy się obudzę. Właśnie jechała do szpitala na dyżur a nie chciała mnie budzić ...Ależ miałam niespodziankę, drożdżówka z sercem smakuje najlepiej. 

Ciekawa jestem bardzo co się stało... to musi być coś bardzo ważnego.

Basia zapadła się w fotel, wypuściła głośno powietrze i zaczęła opowiadać. 

-wiesz Asiu... wczoraj jak zwykle w środę pojechałyśmy z dziewczynami z którymi gram w siatkę do Zakopanego na drineczki.
-ale ty przecież nie pijesz- przerwałam jej
- ja nie piję ale one tak. Wybrałyśmy nowo otwarty klub o którym Renata słyszała że można sobie potańczyć a wiesz jak ja lubię taniec. Tym razem było jednak inaczej, wpadłyśmy w sam środek turnieju tańca brzucha. Jak te kobiety tańczyły!!! wywijały biodrami, trzęsły bransoletami, a wszystko z taką gracją.  I zrobiłam coś dla mnie nieprawdopodobnego, nie wiem co mnie podkusiło. Poprosiłam o makijaż, cekinowe szarawary, koszulkę. Jedna z dziewczyn pożyczyła  mi swoją biżuterię i poniosło mnie. Popatrz sama.
I podsunęła mi pod nos telefon z filmikiem na którym tańczy niczym indyjska bogini.
-Asiu, ta muzyka niosła mnie, ręce same pląsały jakby znały ten rytm od zawsze. Wreszcie byłam zadowolona z moich bioder i miękkiego brzucha. Co za wieczór !!!!
- I wiesz co??? Wygrałam konkurs tańca brzucha w kategorii debiutantów .

Tylko błagam, nie mów o tym nikomu, mój mąż mi tego nie wybaczy. 

poniedziałek, 18 kwietnia 2022

Istnienie tysięcy lasów zaczyna się od jednego żołędzia

 




      Ostatnio prześladują mnie teksty i myśli o rodzie. Zawsze sprzeciwiałam się wewnętrznie na odpowiedzialność za ród. Przecież nie mam na niego wpływu, nie wybrałam go, nie zajmowałam się nim, nawet nie pielęgnowałam jego historii. Nie umiem nawet sięgnąć pamięcią dalej niż do moich dziadków a wcześniejszych pokoleń nie znam nawet z opowieści.

     A jednak teraz o nich rozmyślam w kontekście rodowego uzdrowienia. I okazuje się, że nawet jak tego nie chcę, to mój ród jest w mojej krwi, kościach, rzęsach, paznokciach.... w każdej cząstce ciała. I to sprawia, że jestem ich ciekawa.

     Co więcej, dowiedziałam się, że mogę uzdrowić nie tylko siebie ale także traumy wcześniejszych pokoleń tkwiących za sprawą genów we mnie jeśli wierzę w ciągłość energii jaka nas nadal łączy.

    Jestem potężnym drzewem, dookoła mnie rośnie las moich krewnych a wszystko zaczęło się kiedyś od małego nasionka, żołędzia, który gdzieś zakiełkował, zapuścił korzenie, miał na tyle siły, determinacji i sprzyjających warunków by stworzyć nasiona z których wyrósł las mojego rodu. To pierwsze, silne, samotne drzewo już dawno przeszło w energię z której samo powstało, nie ma po nim żadnego materialnego śladu ale pozostał ślad pamięci komórkowej. Ślad, który przekazałam swoim dzieciom.

     Fascynuje mnie myśl, że jakaś cząstka praprzodków nadal jest we mnie. Teraz już wiem dlaczego napełnianie siebie miłością leczy nie tylko mnie, ale także przeszłe i przyszłe pokolenia za pomocą wiecznie trwałej energii jak ans zawsze będzie łączyć.  Już nie traktuję tego jako obciążenie ale szansę na uzdrowienie lasu rodowego, którego jestem ważną częścią. 

       Kochajmy siebie bardzo, bo kochając siebie mamy wystarczająco dużo miłości by dać ją innym , szczególnie rodzinie. 


poniedziałek, 11 kwietnia 2022

Drzewo

 



Jest takie drzewo, które przyciąga moja uwagę od lat. Stoi sobie na górce o wdzięcznej nazwie Grandeus Jest zupełnie samotne. Inne drzewa w okolicy rosną sobie w towarzystwie. Na przykład w dole, w zagajniku schowane od razów ciepłego halnego wichru. Po drugiej stronie natomiast, na stoku innego magurskiego pasma rośnie dość gęsty las. Między drzewami swoje schronienie mają ptaki i sarny, czasem można spotkać także lisy i żmije. 
To moje drzewo jest stosunkowo niewielkie jak na drzewo. Ciężkie warunki górskiego klimatu nie pozwalają mu rozwinąć konarów tak jakby mogły w bardziej sprzyjających okolicznościach. 
Rok temu po raz pierwszy w życiu byłam w Puszczy  Białowieskiej. Gdy zobaczyłam ten prastary las oniemiałam z zachwytu. Potężne pnie, które nie sposób objąć, konary podtrzymujące koronę drzewa ledwo przepuszczającą światło. Mocarne, wielkie dęby, prawdziwi królowie puszczy. 
A tu mam takiego delikatnego samotnika. Ale za to jakie ma widoki !!! Dla nich warto być szarpanym wiatrem, zamrażanym zimą i cierpiącym susze latem. Stąd roztaczają się widoki na cały świat !!! Tatry od południa, Gorce tworzą północną granicę, na wschodzie stoją na straży pienińskie  Trzy Korony a po przeciwnej stronie Babia Góra , moja górska Królowa, wyryta na zawsze w sercu i na ciele....
Do pnia  drzewa, niemal przytulona jest kamienna kapliczka, stara, omszała. Co było najpierw: ona czy drzewo? A może zaistniały tutaj równocześnie i drzewo zasadzono koło kapliczki, by w przyszłości chroniło modlących się przed skwarem i deszczem? Tego nie wiem. Napisy na kamieniu starły się i pozostały tylko domysły....
Czasem myślę sobie o projekcie uwiecznienia tego drzewa na zdjęciach, zawsze z tego samego miejsca, żeby zaobserwować zmiany jakie następują z każdą porą roku i tak mija rok za rokiem a ja mam tylko zdjęcia zimowo wiosenne ;) Pora odwiedzić to miejsce latem i zimą :) 

Jęśli kiedyś zawitacie na Podhale przypomnijcie sobie o Grandeusie i tym drzewie. Przytulcie się do niego a ono odwdzięczy się energią płynącą wprost z Matki Ziemi.