czwartek, 16 marca 2017

Ponad churami





           Mam ogromną słabość do chmur. Oczywiście najprościej jest obserwować je, gdy przesuwają się nade mną po pięknym niebieskim niebie. Niezależnie od pory roku, chociaż najprzyjemniej jest móc  położyć się w trawie jak Dyzio Marzyciel i oglądać je z pozycji leżącej.



      Zachwycają, gdy barwią się pomarańczowo a nieraz fioletowo przy wschodzie i zachodzie słońca.
Zdjęcia plenerowe są o wiele ciekawsze gdy w kadrze bielą się obłoki zamiast monotonnie wręcz niebieskiego nieba.
Najbardziej na świecie uwielbiam chmury oglądane z góry ( niechcący się zrymowało :) ) a najlepiej w górach .
Gdy po raz pierwszy szłam na moją samotną, samodzielną tatrzańską wędrówkę, miałam wrażenie, że góry chcą mnie osobliwie przywitać. Nie byłam oryginalna, poszłam na Giewont. Bardzo lubię planować i chociaż stać mnie także na spontaniczność to jednak planowanie jest dla mnie bezpieczniejsze i tak wolę. Skrupulatnie przejrzałam trasę jaka mnie czeka, przeczytałam kilka opisów szlaku i zajrzałam na portale prognozujące pogodę by być w miarę przygotowaną na moje wysokogórskie rozdziewiczenie ;) Byłam już wyżej ale nigdy sama i w innych górach, więc nie muszę pisać jak bardzo byłam przejęta. Tego dnia według prognoz miała być w górach piękna, słoneczna pogoda. Gdy obudziłam się rankiem przywitała mnie mgła i szary świat, ale ponieważ zaplanowałam wyjście to wsiadłam w autobus i pojechałam do Zakopanego. Ku mojej radości w pobliżu Zakopanego przejaśniło się :)  Prognozy okazały się prawdziwe, pomyślałam idąc Doliną Strążyską ale po wyjściu ponad linię drzew zobaczyłam, że chmury napierają w moją stronę i zakrywają cały świat. Tylko Pilsko i Babia Góra swoimi szczytami wystawały ponad otaczającą je biel.
Gdyby nie to jasne niebo nade mną o poranku, nie wyruszyłabym na szlak i straciłabym moje pierwsze górskie morze chmur.
Na samym Giewoncie okazało się, że zniknęło z oczu całe Zakopane a Dolina Kondratowa powoli zanosi się białym "mlekiem "










          Na szczycie było niewiele ludzi, potem zostałam sama. Cudowne uczucie bijące od skał, ta potęga natury i ja mały człowieczek niby zagubiony pośród gór a jednak czułam się tak błogo i wspaniale w ciszy i samotności na wysokościach, że potem specjalnie czekałam na takie chwile, taką aurę, która pozwoliłaby mi przypomnieć sobie tamten dzień. 

Gdy wróciłam do Nowego Targu okazało się, że tutaj cały dzień była mżawka i każdy kto dowiedział się, że ten dzień spędziłam w Tatrach bardzo był i zdziwiony i zaniepokojony moją głupotą. Ale gdybyż oni widzieli co ja widziałam :) jaki piękny dzień miałam !!! :) Tatry przywitały mnie po królewsku. A zjawisko morza chmur miałam okazję od tamtej pory podziwiać wielokrotnie.

Takie ponownie na Przełęczy Kondradzkiej kilka miesięcy później:





    Najbardziej spektakularne morze chmur widziałam na Czerwonych Wierchach na które wdrapałam się we mgle i gdy już myślałam, że poczekam do wiosny aż mnie ktoś odnajdzie, chmury rozstąpiły się pokazując mi takie oblicze Tatr:






      Jeszcze jeden stan w którym widok chmur jest dla mnie niezwykle radosny :) To dlatego uwielbiam latać :) Nawet jeśli na dole leje, jest zimno, szaro i do d.... to tam w górze zawsze świeci słońce. 



      Tak teraz pisząc to wszystko uświadomiłam sobie jak mało mam zdjęć chmur a przecież tak bardzo je lubię. Chyba czas stworzyć odpowiedni folder i kolekcjonować je na kolejny wpis...:))))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz