poniedziałek, 2 października 2017

Bieszczady moja trudna miłości







      Wszyscy zachwalają Bieszczady, że takie odludne, niesamowite, że tylko tam jeszcze są prawdziwi włóczykije, wagabundowie i nie masz nic piękniejszego ponad te góry .......hmmm pojadę, zobaczę :)


    Jako dziecko jeździłam w Bieszczady co roku z rodzicami pod namiot. Nie chodziliśmy po górach, tylko rozbijaliśmy w kilka rodzin namioty nad wodą (i nie była to tylko Solina). Mama przygotowywała prowiant w słoikach już kilka miesięcy przed wakacjami, bo muszę przypomnieć, że już kilkadziesiąt lat mam i moje pierwsze bieszczadzkie wyjazdy miały miejsce w zeszłym wieku, ściślej w latach 80-tych kiedy wszystko było na kartki i życie wyglądało zupełnie inaczej niż teraz. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy z beznadziejności sytuacji, wydawała mi się zupełnie normalna, bo przecież całe moje kilkuletnie życie pamiętałam kolejki do sklepów po podstawowe produkty jak masło, jajka czy banany i właściwie traktowałam to jako rodzaj rozrywki (sic!) bo przecież w kolejce można było pogadać, pośmiać się, poznać ludzi, to jakby mini retro facebook tyle że w realu. 
      Ale do rzeczy...... tata miał pomarańczowy samochód marki Nysa, do którego pakowaliśmy wszystko czego potrzebowaliśmy na miesięczny wyjazd : namiot, gąbkowe materace ( to był nie lada luksus, bo po co dmuchane skoro mieliśmy tyle miejsca w aucie :) ) śpiwory, ubrania, piłka, paletki i lotki do badmintona, książki, mapę i masę jedzenia. Oraz takiego dziwnego ludzika drewnianego przepowiadającego pogodę. Właściwie było ich dwóch, jeden wychodząc z domku zwiastował deszcz a drugi słońce :) 
      Na miejscu kupowaliśmy tylko co kilka dni chleb, a zawsze znalazł się jakiś miejscowy baca u którego można było kupić mleko. Cały miesiąc zbijania bąków, łowienie ryb przez dorosłych, granie w remika, pływanie w jeziorze , wyprawy na lody do Ustrzyk Dolnych...... zbieranie borówek i grzybów.... Było super, nawet tego lata, kiedy deszcz padał przez prawie trzy tygodnie :) Ale nie chodziliśmy po górach. Oczywiście wiedziałam, że są Połoniny i nawet na Caryńską kiedyś wyszliśmy ale to było chyba przypadkiem śledząc połacie borowin.....chociaż może już nie pamiętam za dokładnie jak to było....trochę lat minęło od tego czasu

     Potem "dorosłam" i już nie jeździłam z rodzicami, przecież jak się ma 15 lat to już się wyrasta spod opiekuńczych skrzydeł rodziców, poza tym to obciach......chociaż teraz to chyba inaczej wygląda... czasy się zmieniają, obyczaje także.
I tak moje drogi z Bieszczadami się rozeszły na prawie 35 lat !!!!

    Powróciłam do nich trzy lata temu, w drugiej połowie grudnia, kiedy wszyscy odsuwają meble w kuchni, żeby za nimi posprzątać przed Świętami. Dobrzy ludzie myją okna, wietrzą szafy, a ja wybrałam się do Ustrzyk Górnych by stamtąd zdobywać kolejny szczyt do mojej kolekcji Korony Gór Polski. Byłam prawdopodobnie jedyną turystką w okolicy.

    Bieszczady pokazały mi wtedy focha, którego nie powstydziłaby się niejedna prawdziwa kobieta.

    Czułam to od początku, wiedziałam że tak będzie. Jeszcze zanim tam przyjechałam, czułam pod skórą, że będę musiała zapłacić za tak długą nieobecność, zapatrzenie się w Tatry i Babią Górę, kiedy one tu czekały na mnie ponad 30 lat !!!!
    Już nie będę się tłumaczyć z tego że personifikuję góry, taka jestem ......oczekiwałam wszystkiego, wiedziałam że kara będzie dotkliwa.....i była.

     Wyjechałam z domu nad ranem, słońce pięknie wzeszło rozświetlając mi drogę i taka jechałam cała w skowronkach zadowolona z pięknych okoliczności przyrody, zwłaszcza że pierwszy śnieg już spadł i wszystko było białe, czyste, iskrzące się w słońcu......jechałam bardzo długo, bo jak zwykle drogowców zaskoczyła zima a poza tym bieszczadzkie drogi są zapomniane przez pługi i piaskarki i ostatnie 70 km jechałam ponad dwie godziny starając się nie wypaść z zakrętów, których tam nie brakuje :).  Nie narzekam, nie......przecież czeka na mnie wspaniały szlak na Tarnicę. I zdarzyła się niepodzianka z rzędu tych których wcale nie chcemy. 

     Dojechałam do Ustrzyk a słońce zgasło :( Pomyślałam, że może czeka mnie cud taki jaki najbardziej lubię, czyli wyjście ponad chmury i zachwycanie się morzem mgieł pode mną..... no cóż - nie tym razem. Szłam cierpliwie pod górę, lubię mgły więc nie powiem, że cierpiałam bardzo ale las się skończył a Szeroki Wierch okazał się być białą, wietrzną przestrzenią. Widziałam tylko ślady po których szłam i co jakiś czas wpadałam na tyczki oznaczające szlak. Wiatr stał się zimny, porywisty....gdzie się podziało poranne słońce??? Jak to możliwe, że nic nie widzę poza bielą i czasem beżem traw? Z minuty na minutę stawałam się coraz bardziej oszroniona, trzepotałam białymi rzęsami ale tylko czasem lekka jaśniejsza poświata sprawiała, że wiedziałam, że gdzieś tam w górze ponad pędzącą na mnie chmurą jest inny świat.......






     Wieczorem gdy dotarłam do GOPRowców u których wynajmowałam pokój dowiedziałam się, że tego dnia wszędzie była piękna pogoda oprócz Tarnicy. Ktoś zawiesił tam chmurę i trzymał cały dzień :( 
Przypadek???? ......nie sądzę :(


     Odczułam na własnej skórze bieszczadzki gniew. Było mi przykro, ale przecież przede mną jeszcze kolejne dwa dni. Całą noc szalał wiatr i niemal poruszał budynkiem w którym spałam, ale gdy rankiem otworzyłam oczy zobaczyłam przez okno piękne, szafirowe niebo i zimę jak z pocztówek. Szybko się spakowałam i zeszłam na dół. Powiedziałam gdzie się wybieram i jaki mam plan a panowie popatrzyli na mnie współczująco : 


- Pani Asiu na Caryńskiej wieje jak diabli-  100 km/h

   Przyznam się, że nie miałam pojęcia co to znaczy ..... Wyszłam żwawym krokiem zachwycona ciepłem słońca i niebem które tylko w zimie ma kolor szafiru i dość stromym szlakiem pognałam na Połoninę Caryńską. Wiatr??? Jaki wiatr! Trochę wieje, ale bez przesady, da się iść :). Las cudny, serce się raduje, wyszłam na Połoninę a tu jak mnie praśnie na glebę, raz , potem drugi......o matko !!! jak tu iść ??? Mam kijki, wbijam je w śnieg, z trudem odrywam jedna nogę od podłoża, robię krok, potem druga noga. Wyrywam kijki, żeby wbić je ponownie metr dalej i robię kolejny krok. Ależ mnie sponiewierało!!! W międzyczasie nadciągnęły chmury, skończył się słoneczny spektakl. 
     Kolejny raz natura mamiła mnie cudami a potem zaśmiała się szyderczo wystawiając figę z makiem. Odpoczęłam schodząc w stronę Przełęczy Wyżniańskiej. Pomyślałam, że mogę iść na Rawki a stamtąd zejść do Ustrzyk Górnych ale mocny wiatr znowu pogroził mi palcem. Co zrobić??? Zawróciłam i szosą potulnie wróciłam na kwaterę......










    Byłam strasznie zmęczona wiatrem, który czułam w każdej komórce mojego ciała. Dotarłam do łóżka i zasnęłam ledwo dotknęłam głową poduszki. Nawet nie miałam siły myśleć o kolejnym, ostatnim już dniu mojej górskiej bieszczadzkiej przygody......

    Poranek przywitał mnie szarością, monotonią barw, wszystko było trochę białe, trochę szare, wilgotne...... Ostatnim szlakiem tej wyprawy jaki zaplanowałam to Rawki i styk trzech państw na Krzemieńcu zwanym też Kremenarosem. Wiatr na szczęście ucichł. Szłam z nadzieją zobaczenia dalekich przestrzeni o których nasłuchałam się od miłośników tych gór. 
     Miało być bezludnie -było, miało być dziko-było, miały być widoki sięgające dalej niż gdziekolwiek indziej, bo dookoła nic tylko góry- prawie tak było. 










   To jeszcze nie koniec moich bieszczadzkich doświadczeń. Pogoda znowu się zmieniła, zaczął padać deszcz zamieniając śnieg w śliską, mokrą breję. Z ulgą schodziłam na parking, modląc się w duchu o bezpieczny powrót. Kilka razy zaliczyłam dupoślizg, zgubiłam czapkę, zmoczyłam ubranie ale cała w jednym kawałku dotarłam do auta. 

     Czy żałuję?....nie żałuję ani jednego dnia, mimo ze Bieszczady mnie doświadczyły okrutnie. Zemsta za zdradę, za wyróżnienie innych gór i dolin....należało mi się - to jasne. Zakiełkował we mnie strach. Bałam się, że jak wrócę tu pewnego dnia to one dadzą mi kolejnego kopniaka....... 


    Trzy lata zwlekałam z ponownymi odwiedzinami ale teraz wiem, że mnie kochają :) A tamto to była próba i grożenie palcem :)

Ale o tegorocznej bieszczadzkiej przygodzie opowiem w osobnej opowieści :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz