niedziela, 22 października 2017

Wschód czy zachód słońca ???

    


     Różne wybory musimy dokonywać w życiu.... w temacie słońca nic nie musimy, ale możemy..... 
     Oczywista jest kwestia wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Świętem Wielkiej Nocy i wybór drogi z Kuźnic na Halę Gąsienicową Doliną Jaworzynki bardziej niż przez Boczań.
     Dla mnie taką opcją jest także wyższość wschodu słońca nad zachodem. 

     Już wyjaśniam dlaczego......

     Nienawidzę chodzić nocą po lesie.....mało widzę, nie odróżniam za bardzo wybrzuszeń od dołków, skutkiem tego mimo latarki ciągle się potykam, idę niepewnie, jestem spięta i zdenerwowana. Wszystkie objawy nasilają się zwłaszcza gdy idę z górki albo po prostej acz nierównej drodze. Na dodatek błotnisty albo zalodzony szlak to dla mnie dodatkowa mitręga, bo nienawidzę się ślizgać. Nie jeżdżę na nartach, łyżwach, rolkach ani innych cudactwach które wymagają świetnego wyczucia równowagi.  Doprowadza mnie to niemal do łez. 
     Mogę się zachwycać pięknymi kolorami zachodzącego słońca, patrzeć jak tarcza słońca najpierw powoli a potem jakby coraz szybciej chowa się za horyzontem by w końcu zniknąć, potem powoli kolory na niebie znikają i nastaje ciemność.....jeszcze nie ma miliona gwiazd, może gdzieś jest księżyc, ale czasem i on budzi się dopiero późną nocą. Zachodzi słońce i nie ma nic....przychodzi ciemność jak śmierć i nic nie można zrobić. Gaśnie wszystko, najlepiej zamknąć oczy i przespać do rana......
    Byle do rana.....nie widzę dobrze w mroku, więc wyostrzają się inne zmysły, słyszę dźwięki których nie zauważam w dzień, albo może ich nawet nie było.......każdy szelest wzbudza czujność, blask zwierzęcych oczu w zaroślach wzbudza grozę, nie mówiąc już o ryku niedźwiedzia, jelenia albo wyciu wilka. Przeczekanie nocy w górach bez namiotu, pod gołym niebem gdy ciemno i zimno???? Raz mi się zdarzyło ale to było w Tatrach na grani, gdzie nikogo nie ma i oprócz kozicy nikt się nie zjawi, poza tym to było w najkrótszą noc roku i nie byłam sama. Zazwyczaj jednak po zachodzie słońca schodzi się na dół. I z tym mam już ogromny problem, bo jak już wspomniałam nie tylko niewiele widzę ale przede wszystkim denerwuję się drogą na oślep. Już nie pamiętam jak zachwycający był zachód słońca, już nie pamiętam jaki piękny był dzień na szlaku a nawet jakich ciekawych ludzi spotkałam tego dnia, albo w jakim wspaniałym towarzystwie idę..... jeśli nie idę sama.... i cały czar zachodu słońca pryska. Chcę tylko, żeby ta droga w dół wreszcie się skończyła, chcę do łóżka, zasnąć, byle do rana......Ostatnie emocje  są przecież takie ważne, to one rzutują na ocenę dnia, nie chcę męką schodzenia z gór w nocy tracić radość i piękno całego dnia, więc nie przepadam za zachodami słońca w górach.....

     No dobrze, ale żeby pozachwycać się wschodem słońca na jakiekolwiek górze też muszę nocą po lesie maszerować. Ostatnio miałam okazję dwa razy w tym tygodniu być na wschodzie słońca . Raz na Babiej Górze a potem na Sokolicy w Pieninach. Okazuje się, że podejście pod górę nocą jest dużo prostsze niż schodzenie. Może dlatego, że jestem rannym ptaszkiem i wypoczęta?. Poza tym idąc pod górę widzę lepiej gdzie stawiam kroki, droga jest bliżej oczu....nie wiem. A może tak też się stało, bo innych lęków wiele było i każdy najważniejszym chciał być???:) 
     Na Babią szłam sama. Miałam nadzieję, że wschód na Królowej przyciąga sporo osób i może ktoś będzie szedł  z Krowiarek ale moje auto było jedyne na parkingu...... Nie jestem aż tak odważna -ale skoro już przyjechałam, bo postanowiłam spełnić swoje ogromne marzenie o wschodzie na szczycie Babiej, to postanowiłam stawić czoła lękowi i nie zawróciłam. Plan kiedyś miałam inny. Żeby ominąć moje strachy przed chodzeniem nocą miałam zamiar wyjść na szczyt wieczorem i zostać aż do rana. To musiałoby być latem kiedy noce są na tyle ciepłe, żeby mój śpiwór dał radę.....ale minęło jedno lato, potem następne i zawsze coś się takiego wydarzało, że nie mogłam spędzić na Babiej nocy. Ileż można czekać??? Ostatnio były takie cudne dni, bezchmurne, z porannymi mgłami.... kiedy iść jak nie teraz kiedy wschody są najbardziej magiczne, spektakularne. 
    Jak postanowiłam tak zrobiłam. Poszłam w ciemną noc, księżyc cieniutki niedawno chyba wstał bo na wschodzie świecił, korony drzew nade mną, nad nimi gwiazdy, gdzieś w oddali światła Zawoi, szczekanie psów. Jest 4 rano.... słyszę szelest liści, obracam się w jego stronę......uf to tylko mała myszka.....idę dalej. Znowu słyszę coś.....nasłuchuję....
   - bum, bum, bum.....rozglądam się, co może się tak tłuc? ... nagle dociera do mnie, że to tylko bicie mego serca :) 
    Tak było na początku szlaku, potem skupiam się na drodze, liczę kroki, śpiewam w myślach - a sapię tak, że nic nie słyszę poza moim oddechem hahaha. Znam ten szlak prawie na pamięć to ułatwia. Sokolica ( nie pienińska tylko babiogórska :) ) potem kolejny punkt widokowy Kępa i wychodzę na otwartą przestrzeń. Nie do wiary ile świateł na dole, ile oświetlonych dróg i domów. Zawłaszczyliśmy my ludzie całą przyrodę dla siebie. Jakich zwierząt mam się bać skoro nawet w Babiogórskim Parku Narodowym zezwala się na polowania a one biedne mają już tak mało miejsca dla siebie....Już się nie boję, idę raźnym krokiem na szczyt.....a o 6 rano zaczyna się magia. Podobnie kilka dni później na Sokolicy w Pieninach i kiedyś w czerwcu w Tatrach. Ciemność już zaczyna odchodzić. Na początku pojawiają się malutkie czerwono filetowe linie na horyzoncie, potem coraz więcej pomarańczu i różu. 


Suche Czuby -Tatry


Babia Góra...widoczny jest także księżyc i Gwiazda Wenus:)


Pieniny - Sokolica


     Z początku niewielka kolorowa linia poszerza się na niebie i staje się coraz jaśniejsza. Patrzę na zachód tam ciągle noc gdy wschodnia część Ziemi już budzi się ze snu. I tak mija aż godzina świtania gdy tarcza słońca wreszcie pojawia się i  z każdą sekundą powiększa.          
      To życie kolejny raz zwycięża ciemność, nastaje nowy dzień, piękny jak ten poranek... nowy dzień to nowe możliwości, radość, nadzieja i szansa na to, że wszystko może się zdarzyć. To kilkanaście godzin do wykorzystania aż do kolejnego zachodu.        
      Cud słońca to dla mnie jak cud narodzin, wdzięczność za życie, naładowane baterie i moc do działania. Staje się coraz cieplej, nic tylko rozłożyć szeroko ręce i chłonąć tę moc i energię na cały, piękny dzień.

      Może tymi zdjęciami przekonam niedowiarków, że na prawdę warto wstać kilka godzin przed świtem ;) a pod koniec mojej opowieści jeszcze jedna refleksja na temat słońca....;)

*wschód z widokiem na Kasprowy Wierch 





*Babiogórskie marzenie
















*Pieniny jesienią o świtaniu 













     Żeby nie było, że zachód słońca to zawsze koniec i śmierć a wschód narodziny, przypomnę, że są to moje górskie doświadczenia. Nie jestem aż tak pozbawiona uczuć ani romantycznych emocji by nie zauważyć, że może być jeszcze inny scenariusz związany z zachodzącym słońcem. 
     Wyobrażam sobie podziwianie słonecznego spektaklu na ciepłym piasku nad morzem albo przez okno pięknego apartamentu gdzie wiatr powiewa długimi welonami muślinowych firan. Morze szumi, zagłuszając inne odgłosy, a ten jednostajny, równomierny rytm fal uspokaja, wprawia niemal w trans. Kula czerwonego słońca z każdą sekundą bardziej zanurza się w bezkres wody a ja wraz z kimś kto zawładnął moim sercem zanurzamy się w bezkres gorącej rozkoszy, której świadkiem niemym pozostanie rozgwieżdżona noc......ale to już temat na zupełnie innej natury opowieści ;)








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz