Zastanawiałam
się już od kilku dni jak podsumować ten tydzień na szlaku i czego się na nim
nauczyłam ( oprócz smarkania bez chusteczek – wiem ,wiem , że to jest obrzydliwe
ale jakże praktyczne :) ).
Oczywiste
jest , że nie da się tego zrobić jednym zdaniem. Wychodziłam bardzo podekscytowana
i prawdę mówiąc nie przeszkadzał mi nawet deszcz i mgła w pierwszych dniach….. na prawdę :).
Przez
pierwsze trzy dni zaczynałam dzień patrząc w okno a tam mgła i mżawka a ja mimo
tego cieszyłam się z tego, że mam taką fajną przygodę. Przecież nie
spodziewałam się trzech tygodni bez deszczu, bez przesady ….lipiec w Polsce
potrafi być deszczowy. Wiedziałam, że kiedyś stanie się sucho.
Ciekawe było
obserwowanie swojego ciała, organizmu. Bałam się, że rano będą mnie boleć
kolana, uda, ramiona a tu niespodzianka…. Nie mogę powiedzieć, że nie czułam
zmęczenia, ani ciężaru plecaka ale to było znośne, nie przeszkadzało mi wcale.
Dopiero ból stóp a konkretnie odparzenia i odciski spowodowało moją rezygnację.
Całe ciało, głowa, serce rwało się do dalszej wędrówki, dopóki nie poczułam przeraźliwego bólu każdego jednego kroku..... wtedy wszystko zaczęło się sypać, psychika też…… Aż nastała
taka chwila pewnego wieczoru, że stanęłam zrezygnowana wiedząc, że nie zrobię już
ani jednego kroku dalej. Nie ma szans, nie ruszę się stąd już nigdy ! Rozpłakałam się zła na siebie ale decyzja już była podjęta. Jeszcze jeden dzień bólu a znienawidzę te moje włóczęgostwo na zawsze - tak
pomyślałam - i co ja pocznę, przecież mam tylko to - tylko góry i łażenie po nich
sprawiają że jestem szczęśliwa mimo potu, brudu i zmęczenia.
Już się widziałam
oczami wyobraźni żyjącą jak kilka lat temu : praca, może czasem jakaś impreza,
koleżanki na kawie, samotne, bezsensowne wieczory przy winie a czasem w większym gronie.
Tak żyje mnóstwo ludzi i dobrze im z tym ale mi nie było dobrze. To byłaby dla
mnie bardzo szybka droga do depresji, poczucia
życiowej porażki i bezradności.
I wtedy do
mnie nagle dotarło, że muszę odpuścić to sportowe, zadaniowe podejście do Czerwonego
Szlaku ( bo założyłam sobie przejście go w maksimum 21 dni coby zdobyć platynową
odznakę GSB ) Przecież mimo mojej alienacji społecznej cieszą mnie spotkania
ludzi na drodze. Lubię z nimi posiedzieć, porozmawiać. Przede mną niezwykle
ciekawy Beskid Niski ze swoją wspaniałą odrębnością przyrodniczą, religijną i zwyczajową, który bardzo chcę
poznać. Nasłuchałam się o tych rejonach mnóstwa ciekawych opowieści i
miałabym go tak przelecieć, bo czas goni? Pstryknąć fotkę cerkwi i oddalić się w
pośpiechu, bo przecież 25-30 km dziennie należy przejść ? Nie, tak nie chcę.
Pewnie tak
to miało być, że kryzys dopadł mnie już blisko domu a ostatnią noc spędziłam
pod namiotem myśląc o tym czy ta moja przygoda jest porażką
Pierwsza
myśl była właśnie taka, że poległam. Byłam rozczarowana sobą a potem zaczęłam
szukać plusów i powodów do dumy. Zdecydowałam
się iść sama te 500 km. Można powiedzieć, że wiele osób co roku to robi a
niektórzy z nich podejmują jeszcze większe wysiłki i nie ma się co chwalić ….a
jednak …..ile z nich to kobiety grubo po 40 tce chodzące po górach ledwie od 4
lat???? Patrząc na to z tej strony nawet ten skromny tydzień samotnej wędrówki
jest dla mnie powodem do zadowolenia. Osoba w moim wieku ( życiowo zaawansowana
- nazwa bloga zobowiązuje ) powinna mieć pieniądze na względnie komfortowe życie.
No cóż …. nie narzekam, po prostu nie mam na tyle środków żeby codzienne
nocować w schronisku i żywić się po drodze w barach, restauracjach albo w
miejscu noclegowym ( abstrahując oczywiście od moich preferencji jedzeniowych,
co bywa dodatkowym problemem dla wielu jadłodajni ). Z tej przyczyny wszystko
co było mi potrzebne miałam w plecaku : namiot, śpiwór, kuchenkę, trochę ubrań,
wodę i jedzenie na kilka dni. Stanowi to niemały ciężar ale także wielką
swobodę. W zeszłym roku będąc na trekkingu w Norwegii po raz pierwszy po 30 latach
znowu rozbiłam namiot i bardzo mi się to spodobało :) Często brak pieniędzy to
tylko wymówka. Wszystko zależy ile własnego komfortu i wygód jesteś w stanie
poświęcić, żeby spełnić swoje marzenia.
Teraz wiem, że
jestem w stanie iść sama wiele kilometrów, nieść ciężki plecak i cieszyć się tym
co mam, tylko kupię sobie inne buty :) Już mam coś na oku odpowiedniego :).
Wiele osób
także tych spotkanych po drodze pyta mnie czy nie boję się tak iść sama. Może
to dziwne albo wskazujące na moją małą wyobraźnię ale odpowiadam: nie, bo nie boję się przyrody, bardziej boję się złych
ludzi. W Tatrach wiem, że nikomu nie chciałby się wspinać wysoko tylko po to, żeby mnie celowo skrzywdzić, co innego w Beskidach. Po rozbiciu namiotu zwykle
zasypiałam w kilka minut, zanim zaczęłam się bać niepokojących głosów, kroków
czy szmerów. Może takie były…… nie wiem, spałam :)
Samotność mi
nie przeszkadza, zwykle chodzę w góry sama, a nawet kilkakrotnie wyjeżdżałam na
kilka dni bez żadnego towarzystwa. Nie boję się swoich myśli, nigdy się ze sobą
nie nudzę, jestem widocznie dla siebie najlepszym towarzystwem hahaha. A tak na
serio czasem zdarzało mi się z kimś iść w góry i prawdę mówiąc różnie to
wypadało ….. nie odrzucam towarzystwa w górach , chciałabym pokazać innym ten
mój wspaniały górski świat. Wytłumaczyć w praktyce dlaczego kocham góry
najbardziej na świecie. Czasem nawet mi się to udaje.
Na GSB też szukałam kogoś kto ze mną pójdzie, niestety bezskutecznie z różnych przyczyn. Czy tylko z powodu braku odpowiedniego towarzystwa miałam zrezygnować z marzenia??? Nie ma mowy ! I nie żałuję. Ani razu nie pomyślałam, że szkoda, że idę sama. Mam duże doświadczenie w byciu samej na szlaku i w życiu…… Daję radę :)
Najważniejsze
czego nauczyłam się w ciągu tych dni jest to, że nie zrezygnuję z poznania tego
szlaku w całości. Ale poznania a nie tylko przejścia. Zrobię to etapami, powoli,
czyli tak jak najbardziej lubię.
A Platynowa odznaka?????
Jeszcze bym ją zgubiła więc po co mi ona .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz