sobota, 30 lipca 2022

Szaleństwo #ćwiczenie z szuflady



Kiedy ostatnio zrobiłaś coś czego nikt po Tobie się nie spodziewał? Co to było? I jak się z tym czułaś? 


Ten wpis to odpowiedź na newslatter Alex Makulskiej.


Zdałam sobie sprawę, że już dawno nie zrobiłam nic równie szalonego jak to co się stało 8 lat temu. Rok 2014 był rokiem moich największych wyzwań. Zaczęło się w kwietniu od kupna samochodu w przeddzień moich urodzin. Potem przygoda ze zdobyciem Korony Gór Polski i do końca roku zdobyłam 27 z 28 szczytów ( Rysy są nadal niezdobyte i takie raczej pozostaną ) Ale najważniejsza szaleńcza przygoda tego roku stała się latem.

Postanowiłam wybrać się w podróż sentymentalną, której celem było małe miasteczko Millau w pd-zach części Francji. Na pewno nikt się tego po mnie nie spodziewał. Opisywałam już jaką dumą napawa mnie to, że w ogóle jeżdżę autem i ile musiałam przejść by wreszcie zaprzyjaźnić się z samochodem. 

Nawet ja się nie spodziewałam że pewnego dnia wyruszę w podróż za granicę i samotnie przejadę 6 tyś km.

Odwlekałam przyjazd do Millau, chciałam być tam jak najszybciej a równocześnie bałam się swojej reakcji na to miejsce. Więc Świat dał mi po drodze przygody. Gubiłam się z gps-em do granicy, nocowałam w kamieniołomie o czym dowiedziałam się rano gdy budziły mnie ogromne auta pędzące do pracy. Dalej jechałam z mapą papierową, bo to czasy kiedy nie było jeszcze smartfonów ( przynajmniej ja nie miałam ) więc w Dolinie Renu zgubiłam się jeszcze bardziej. Nocowałam na parkingach dla tirów albo w szczerym polu. Na autostradzie między autami jadącymi ponad 200 km/h zepsuł mi się samochód i wszyscy na mnie trąbili. A jak wreszcie udało mi się w jakiejś wsi zjechać z autostrady to nikt nie mówił po angielsku a ja po niemiecku umiałam tylko: maine auto kaput . W dodatku nie miałam roamingu, żeby dodzwonić się do polskiego ubezpieczyciela po pomoc. Na szczęście ludzie lubią pomagać i wszystko skończyło się dobrze :) 

Co więcej po francusku też nie mówię a Francuzi po angielsku słabo. A nawet tam przeżywałam przygody już nie usterkowe ale matrymonialne :)  a nawet dostałam od świeżo poznanej pary zaproszenie na ślub w Clermont Ferrant. 

Po ponad tygodniowej podróży dotarłam do Millau. Przyjechałam tu by odwiedzić grób mojej Miłości w pierwszą rocznice śmierci. Czułam potężny ból, samotność, żal, smutek ale też anielską opiekę, duchowe wsparcie. Dotarło do mnie, że to na prawdę się stało i coś we mnie pękło, zapewne serce po raz kolejny....

Ale to nie koniec, jeszcze miałam kilka tysięcy kilometrów powrotnej drogi do domu wybrzeżem Morza Śródziemnego, potem przez wysokie przełęcze Alp, zaglądając przez granicę w kierunku mojego podróżniczego marzenia -Szwajcarii by znowu przez Niemcy wrócić do Polski. 

To była 3 tygodniowa, niewątpliwie szalona, samotna, pełna przygód podróż, o którą nikt by mnie nie podejrzewał. 

......................................................................


Teraz myślę, że tam się tyle działo, że wystarczyłoby materiału na 10 odcinkowy serial :)))))))) 

2 komentarze: